Mieszkał "na zwłokach" swojej ofiary

Mieszkał "na zwłokach" swojej ofiary

Przez 14 lat mieszkał nad zwłokami swojej ofiary! Policjanci z krakowskiego archiwum x w jednej z miejskich piwnic znaleźli ciało 21 - letniego Jacka Ciocha. Zabójca, Jacek L. roztrzaskał mu głowę metalowym przedmiotem. Zwłoki zakopał w piwnicy. Wraz z rodziną, mieszkał nad nimi przez 14 lat!

W jednym z domów w Krakowie, przed laty doszło do tragedii. Zamordowano 21-letniego Jacka Ciocha. Jego zwłoki zakopano w piwnicy. Prawdę jednak odkryto dopiero po 14 latach kiedy sprawą zajęło się krakowskie archiwum x. Przez wiele lat Jacek Cioch w policyjnych statystykach figurował jako zaginiony.  

- Sprawa Jacka C. należy do kategorii ciemnej liczby zabójstw i to jest jedno z zagadnięć, którymi zajmuje się archiwum x. Ta kategoria dotyczy wszystkich niewyjaśnionych zabójstw, które zostały zakwalifikowane jako zaginięcia, utonięcia, samobójstwa -mówi jeden z oficerów operacyjnych.

Jacek Cioch w latach osiemdziesiątych wyjechał do Austrii do ojca. Tam znalazł pracę. Żył spokojnie. Bardzo tęsknił jednak do matki, która została w Polsce.

Tęsknota była tym większa kiedy Jacek Cioch dowiedział się, że jego szwagier Józef L. źle traktuje matkę. Coraz częściej przyjeżdżał do kraju.

- Wiedział, że matka jest znieważana przez szwagra, wiedział, że szwagier używa wobec jego matki przemocy fizycznej. Sam był bardzo emocjonalnie związany z matką i bardzo przeżywał wszystkie ujawnione mu historie w czasie, kiedy nie było go w domu - Bogumiła Marcinkowska z Prokuratury Okręgowej w Krakowie.

Oto fragment zeznań Małgorzaty L., która jest żoną Józefa L., mordercy Jacka Ciocha:

"Józek mój jest nerwus i porywczy i pewnie nawet przyłożył matce, to jest uderzył matkę, żeby się trochę uspokoiła, ale nie było tak, żeby się znęcał nad nią, katował ją i bił z premedytacją"

16 czerwca 1992 roku nad ranem Jacek Cioch przyjechał do domu po raz ostatni. Jak zwykle przywitał się z matką, przywiózł prezenty dla siostrzeńców. Matka wyszła do kościoła, siostra pracowała. Mężczyźni zostali w domu sami.

- Wtedy to między mężczyznami doszło do kłótni. Józef L zadał Jackowi C. wiele uderzeń w głowę nieustalonym metalowym narzędziem. Po zabójstwie powiedział domownikom, że szwagier nagle wyjechał. Jego rzeczy osobiste ukrył, a dokumenty wyrzucił do śmietnika - opowiada Bogumiła Marcinkowska z Prokuratury Okręgowej w Krakowie.

Tylko jedna osoba nie uwierzyła w historię Józefa L. Był nią ojciec Jacka Ciocha. O tajemniczym zaginięciu syna dowiedział się będąc w Austrii.

Pan Adam od początku podejrzewał, że synowi stała się krzywda. Przez wiele lat nie był jednak wstanie tego udowodnić. Również przez 14 lat policja nie brała pod uwagę morderstwa. Do czasu aż sprawą zajęli się policjanci z krakowskiego archiwum x.

- Przyjęliśmy wersję zabójstwa. W ten sposób ukierunkowaliśmy nasze czynności, co doprowadziło do wykrycia sprawcy - mówi jeden z oficerów operacyjnych.

- Najbardziej nas zaintrygowało to, że nikt nie widział faktu opuszczenia przez pana Jacka domu rodzinnego. Nie podobało nam się też to, że nie poczekał i nie pożegnał się ze swoją matką - dodaje drugi oficer operacyjny.

Policjanci z archiwum x przez kilka miesięcy obserwowali dom Józefa L., wypytywali sąsiadów, zbierali dowodowy. Analiza materiału pozwoliła przekonać prokuraturę, że należy przeszukać dom.

- Ujawniono że zabójcą Jacka C. jest jego szwagier Józef L. Wskazał on precyzyjnie miejsce zakopania zwłok. Odkopaliśmy je. Były już zeszkieletowane. Widoczne było obwiązanie nóg kablem. Józef L. w toku śledztwa przyznał się do zabójstwa. Stwierdził w początkowych wyjaśnieniach, że popchną szwagra i on uderzył się o kaloryfer - informuje Bogumiła Marcinkowska z Prokuratury Okręgowej w Krakowie.

- Dla nas wszystkich szokiem było odkrycie tych zwłok w piwnicy, która znajdowała się pod podłogą kuchni, w domu rodzinnym pana Jacka. W tym czasie, kiedy wykryliśmy sprawę, mieszkał tam zabójca pana Jacka z żoną i z dziećmi - mówi drugi z oficerów operacyjnych.

Józef L. od momentu zatrzymania twierdził, że śmierć Jacka był nieszczęśliwym wypadkiem. Jednak biegli w tym wypadku nie mieli wątpliwości. Jacek zginął od uderzeń metalowym przedmiotem a nie od upadku na kaloryfer.

- W kolejnych wyjaśnieniach Józef L. podał, że rzeczywiście między nimi doszło do kłótni, że to szwagier miał metalowe narzędzie w ręce, które on mu zabrał i tym narzędziem uderzał w okolicę głowy i szyi. Później szwagier osłabł i upadając uderzył głową o kaloryfer - opowiada Bogumiła Marcinkowska z Prokuratury Okręgowej w Krakowie.

Siostrę pana Jacka i jednocześnie żonę zabójcy Małgorzatę L. tez przesłuchano. Zgodziła się nawet na badanie wykrywaczem kłamstw.

Oto wynik badania wariograficznego Małgorzaty L.:

"Oceniając te reakcje można wnioskować, iż zgłaszając zawiadomienie o zaginięciu brata wiedziała, że on nie żyje. Mogła również wiedzieć, kto jest jego zabójcą"

Za zabójstwo - Józef L. dostał 12 lat. Teraz jednak odwołuje się od wyroku. Twierdzi, że działał w obronie koniecznej. W jego tłumaczenie na pewno nie wierzy ojciec pana Jacka. *

* skrót materiału

Reporter: Katarzyna Betcher