Operacja - 7 godzin po wypadku

Operacja - 7 godzin po wypadku

Na operację czekał 7 godzin! 23-letni Krzysztof miał wypadek samochodowy. Wymagał natychmiastowej operacji. Zoperowania mężczyzny odmówiło 5 najbliżej położonych szpitali! W końcu chory trafił do oddalonej o 150 kilometrów placówki. Od chwili wypadku do rozpoczęcia operacji upłynęło 7 godzin. Tak długa zwłoka prawdopodobnie zdecydowała, że pan Krzysztof już zawsze będzie przykuty do łóżka.

13 lutego tego roku, wieczór. Krzysztof Podolski wracał samochodem z treningu do domu. Oślepiony przez jadący z naprzeciwka samochód gwałtownie zjechał na prawą stronę. Wpadł do rowu. Karetka zabrała mężczyznę do szpitala w Raciborzu.

- Pacjent doznał złamania podstawy kręgu szyjnego z uciskiem na rdzeń kręgowy. Decyzja ortopedów była jednoznaczna. Pacjenta należy przekazać do szpitala specjalistycznego, w którym znajduje się oddział neurochirurgii, celem dalszego leczenia - opowiada Zbigniew Wierciński ze Szpitala Rejonowego w Raciborzu.  

I tu pojawił się problem. Przyjęcia pana Krzysztofa odmówiły najbliżej położone szpitale w Piekarach Śląskich, Jastrzębiu, Bytomiu, Sosnowcu i Katowicach. Cierpiącego mężczyznę zdecydowano się zoperować dopiero w szpitalu w Częstochowie, 150 kilometrów od Raciborza.

- To nie była skomplikowana operacja. Nie wymagała jakichś szczególnych urządzeń - mówi Wojciech Piwowarski z Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Częstochowie.

Od chwili wypadku do rozpoczęcia operacji w częstochowskim szpitalu upłynęło siedem godzin. Siedem godzin, które zdecydowały, że pan Krzysztof prawdopodobnie już zawsze będzie przykuty do łóżka.

- Nie umiem ruszyć nogami, nie umiem sam zjeść, ani czegoś wziąć do ręki - mówi Krzysztof Podolski ofiara wypadku.

- Tego typu zabieg trzeba przeprowadzać jak najszybciej. Jeśli po wypadku jest ucisk na rdzeń kręgowy, to pierwsze godziny są najważniejsze. To one decydują o szansach na powrót do zdrowia chorego - informuje Adam Sandauer, prezes stowarzyszenia "Primum Non Nocere".

Chcieliśmy się dowiedzieć, dlaczego sparaliżowany mężczyzna nie został przyjęty przez pięć specjalistycznych szpitali. Tłumaczenia są różne.

- Tego dnia nasz Oddział Intensywnej Opieki Medycznej miał pełne obłożenie chorych, więc nie było szansy na przyjęcie tak ciężko chorego pacjenta - wyjaśnia Janusz Stelmaszyński z Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego nr 4 w Bytomiu.

- Uważam, że nasze postępowanie było prawidłowe. Nie byliśmy w stanie udzielić pacjentowi stosownej pomocy. Staraliśmy się mu pomóc wskazując inne miejsce, gdzie może on być leczony - tłumaczy Michał Oleś ze Wojewódzkiego szpitala Specjalistycznego nr 2 w Jastrzębiu.

Obecnie pan Krzysztof przebywa na oddziale rehabilitacyjnym. Mężczyzna prawdopodobnie do końca życia będzie sparaliżowany. Ma 23 lata*

* skrót materiału

Reporter: Paulina Bąk pbak@polsat.com.pl(Telewizja Polsat)