"Pomóżcie, bo rodzicom odbiorą dzieci"

"Pomóżcie, bo rodzicom odbiorą dzieci"

Kilka dni temu do naszej redakcji dotarł wzruszający list. Napisała go 19-letnia Paulina. Do prośby o pomoc zmusiła ją wyjątkowo trudna sytuacja rodzinna.

Dziewczyna wraz z rodzicami i czwórką rodzeństwa przeżywają dramat. Nie mają pieniędzy na życie, a także rehabilitację chorej na porażenie mózgowe i wodogłowie sześcioletniej córki, Justynki.  

Oto fragment listu napisanego przez Paulinę: "Droga redakcjo,
Moja siostra urodziła się w szóstym miesiącu ciąży. Doszło do niedotlenienia mózgu. (...)
Kiedy miała trzy latka zaczęła chodzić. Lekarz, który krótko po urodzeniu mojej siostry mówił, że będzie jak roślinka nie mógł uwierzyć. (...)
Ja mając 13 lat opiekowałam się nią w szpitalu (...) przez ostanie lata nie przelewało się nam, ale jakoś sobie radziliśmy. Od jakiegoś, czasu nie mamy jednak pieniędzy na dalsze leczenie siostry .
Proszę pomóżcie nam, bo boję się że odbiorą moim rodzicom dzieci".

- Rodzina ma wiele problemów. Głównym jest niepełnosprawność najmłodszej córki. Pan Aszyk nie ma stałej pracy, która zaspokoiłaby potrzeby rodziny - mówi Hanna Herbarz z Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Nowej Karczmie.

Wszystko zaczęło się sześć lat temu. Pani Marzena, mama Justynki już podczas ciąży odczuwała silne bóle. Niestety, wtedy żaden z lekarzy nie rozpoznał zagrożenia ciąży.

- Chodziłam do lekarza na kontrole, które wykazały nieprawidłowości, ale zamiast położyć mnie do szpitala dostałam relanium, bo pani doktor powiedziała, że jestem nerwowa. Po kilku dniach odeszły mi wody. To był 6 miesiąc ciąży - mówi Marzena Aszyk, mama chorej Justunki.

Sytuacja była bardzo poważna. Kiedy pani Marzena trafiła do szpitala, lekarze natychmiast rozpoczęli walkę o życie jej i dziecka.

- Na początku lekarze chcieli utrzymać ciążę, ale ponieważ mam wadę serca stwierdzili, że trzeba zrobić cesarkę, bo i ja, i dziecko jesteśmy w niebezpieczeństwie - opowiada Marzena Aszyk.

Matkę i dziecko udało się uratować. Niestety już po kilku godzinach okazało się, że stan Justynki jest bardzo ciężki. Ważyła zaledwie kilogram. Nie mogła samodzielnie oddychać. Pojawiły się wątpliwości czy w ogóle przeżyje.

- Justynka jest chora na zespół chorób neurologicznych, pod postacią porażenia mózgowego, wodogłowia oraz padaczki. Schorzenia powstały w wyniku niepowodzeń porodowych - wyjaśnia Barbara Brodawska-Małachowicz, lekarz rodzinny w Ośrodku Zdrowia w Nowej Karczmie.

Po dwóch miesiącach stan Justynki nadal pogarszał się. Dziewczynka przeszła operację. Lekarze, by ratować jej życie wstawili zastawkę.

Po czterech miesiącach pobytu w szpitalu, Justynka w końcu wróciła do domu. Od tego momentu cała rodzina robiła wszystko, by dziewczynka mogła się poruszać. W to czego dokonali, sami lekarze, nie byli w stanie uwierzyć. Justynka zaczęła w miarę sprawnie chodzić i mówić.

- To wyjątkowa sytuacja, bo takie schorzenia, jakie ma Paulinka w zasadzie ograniczają jej rozwój. Ale cała rodzina walczyła o to, by dziecko mogło się uczyć i poruszać - mówi Barbara Brodawska-Małachowicz, lekarz rodzinny w Ośrodku Zdrowia w Nowej Karczmie.

Niestety, to czego dokonała rodzina może stać się tylko wspomnieniem. Wszystko z powodu braku pieniędzy na życie i rehabilitację Justynki. Ojciec stracił pracę, a jedynym źródłem utrzymania jest pomoc z Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej. *

* skrót materiału

Reporter: Żanetta Kołodziejczyk e-mail (Telewizja Polsat)