"Wrobiono mnie"
Miałem wrażenie, że wszystko zmierza do tego, by za wszelką cenę udowodnić mi winę, a nie dojść do prawdy, ustalić jak to rzeczywiście było - mówi Marek Jankowski skazany na 4 lata za spowodowanie wypadku, w którym zginęły 2 osoby. Po 14 latach procesu sąd uznał go winnym mimo, że policjanci nie zabezpieczyli podstawowych śladów z miejsca wypadku.
- Musiano mnie wsadzić do tego samochodu, bo niemożliwe żebym po wypadku nie miał nawet siniaka czy zadrapania - mówi Marek Jankowski.
Sąd uznał go winnym spowodowania wypadku samochodowego, w którym zginęły dwie młode kobiety. Pan Marek przez lata bezskutecznie starał się udowodnić swoją niewinność. Twierdzi, że w chwili wypadku w ogóle go w samochodzie nie było.
Cofnijmy się o 14 lat. Jest październikowa noc. 19-letni wówczas Marek Jankowski i Marek Olejniczak wraz ze znajomymi jadą na kemping. Chcą uczcić sukces Jankowskiego. Właśnie zdał egzamin na studia, piją alkohol. W pewnej chwili pan Marek źle się czuje, kładzie się spać.
Mężczyzna obudził się w szpitalu i jak twierdzi czuł się zupełnie normalnie. Nie miał żadnych obrażeń, żadnego siniaka, stłuczenia, czy zadrapania.
- Nie czarujmy się, po uderzeniu maluchem ten człowiek, jeśliby przeżył, to powinien być kaleką, mieć na sobie ślady krwi osób, które uczestniczyły w tym wypadku - twierdzi Krzysztof Orszagh ze Stowarzyszenia Przeciwko Zbrodni im. Jolanty Brzozowskiej.
W wypadku brały udział cztery osoby. Dwie młode kobiety - Karolina K. i Aleksandra Z. nie przeżyły. Marek Olejniczak miał złamany bark, kciuk i stłuczone żebra. Marek Jankowski nie miał żadnych obrażeń. Uznano go za sprawcę wypadku, bo leżał nieprzytomny na miejscu kierowcy. Jedynym naocznym świadkiem wypadku był Marek Olejniczak. To on sprowadził pomoc.
Są dwie wersje tego zdarzenia. Według poszkodowanego Marka Olejniczaka w nocy wszyscy pojechali na dyskotekę. Marek Jankowski prowadził samochód. Olejniczak siedział z przodu, na miejscu pasażera. Jankowski tego nie pamięta. Pamięta tylko, jak kładł się spać na kempingu.
Docieramy do osób, które 14 lat temu prowadziły dyskotekę, na której rzekomo mieli się bawić uczestnicy wypadku. Nie potwierdzają oni wersji Olejniczaka.
Marek Jankowski nie pamięta z tej nocy niczego. Ma jednak swoje przypuszczenia, jak mogło dojść do tego, że znaleziono go na miejscu kierowcy.
- Wydaje mi się, że mnie przywieziono z tego kempingu, drugim samochodem. Pamiętam tylko, że nie mogłem otworzyć oczu, ktoś mną rzucał - przypuszcza Marek Jankowski.
Mężczyzna twierdzi, że to właśnie Olejniczak prowadził samochód. W zamianie kierowców po wypadku miał mu pomóc jego brat - policjant.
Okazuje się, że w sprawie jest więcej niewyjaśnionych okoliczności. Wiele z nich nie da się już sprawdzić. Już na pierwszym etapie śledztwa policja popełniła wiele błędów.
- Skupiono się na badaniu koła. Sprawdzano czy powietrze uszło z niego przed wypadkiem, czy po. Mimo naszych próśb, inne ślady nie zostały zabezpieczone. Pozwolono żeby ten samochód został zniszczony i rozkradziony - twierdzi Marek Jankowski.
Tuż po wypadku jeden z okolicznych gospodarzy przeciągnął wrak samochodu na swoje podwórko. Policja nie interesowała się zniszczonym samochodem.
O całej sprawie nie chce rozmawiać Sąd Rejonowy w Żninie, który, m.in. na podstawie opinii biegłych, skazał Marka Jankowskiego. Sąd w Bydgoszczy, do którego oskarżony się odwoływał również odmawia komentarza.
Przez te 14 lat jeden sąd skazywał Marka Jankowskiego, a drugi przekazywał sprawę do ponownego rozpatrzenia. Jankowski próbował wszystkiego, żeby udowodnić swoją niewinność.
Z niezależnej opinii rzeczoznawcy ruchu drogowego wynika, że gdyby Olejniczak siedział na miejscu pasażera to by nie przeżył. Sąd jednak nie wziął tego pod uwagę.
Dziś Marek Jankowski jest skazany prawomocnym wyrokiem. W maju ma stawić się do więzienia. Jedyną jego nadzieją jest Sąd Najwyższy. W kwietniu odbędzie się rozprawa kasacyjna. *
* skrót materiału
Reporterzy: Katarzyna Betcher, Aneta Krajewska