Z cukrzyka zrobili alkoholika
Wstrząsająca historia z Pabianic koło Łodzi. Policjanci nie wezwali karetki, aby ratować chorego na cukrzycę kierowcę. Uznali, że mężczyzna jest pod wpływem alkoholu. Sprawa zakończyła się tragicznie. Kierowca zmarł. Czy polscy policjanci potrafią odróżnić cukrzyka od pijanego człowieka?
Wtorek. 5 lutego. Pabianice koło Łodzi. Jadwiga i Paweł Plucińscy wracają samochodem od córki ze szpitala. Pani Jadwiga wysiada, aby zrobić zakupy. Pan Paweł jedzie do domu. Po drodze dostaje zapaści cukrzycowej.
- Wysiadłam i byłam pewna, że mąż dojechał w domu. Ale tak nie było. Już go więcej nie widziałam - rozpacza Jadwiga Plucińska, żona pana Pawła.
- Był to mężczyzna chorujący od wielu lat na cukrzycę. Jechał samochodem, prawdopodobnie miał jakieś zaburzenia poziomu cukru. To spowodowało, że zasłabł. Ludzie wezwali patrol policji - opowiada Krystyna Wiśniewska ze szpitala w Pabianicach.
Przechodnie wezwali policję. Policjanci, którzy podjechali na miejsce, gdzie zaparkował pan Paweł, nie rozpoznali cukrzycy. Uznali, że mężczyzna jest pod wpływem alkoholu.
- Rozmawiałam z tymi policjantami, którzy byli pierwsi na miejscu zdarzenia. Mówili, że on powiedział, że jest chory na cukrzycę. Ale był tak pijany, że już nic z nim nie robili. Nie mogli go wyjąć z samochodu i nie miał nawet siły dmuchnąć w alkomat - informuje Urszula Hass - znajoma państwa Plucińskich.
- Oni po prostu wiedzieli swoje: On jest pijany i koniec. Tak stwierdzili po zapachu, który czuli - mówi Paulina Plucińska, córka pana Pawła.
W Centrum Szkolenia Policji w podwarszawskim Legionowie przekonują nas, że na kursach policyjnych funkcjonariusze mają 40 godzin zajęć z zakresu pierwszej pomocy i potrafią rozpoznać stan zagrożenia życia. Choć bardzo trudno odróżnić zapach acetonu, który jest wydzielany przez cukrzyka od zapachu alkoholu.
- Ja myślę, że ten zapach każdego z nas mógłby zmylić. Policjanta nie powinien jednak zmylić. Policjant jest zobowiązany udzielić pomocy każdej osobie. Nawet tej pod wpływem alkoholu - wyjaśnia Henryka Jędrzejko z Centrum Szkolenia Policji w Legionowie.
Świadkowie twierdzą, że nieprzytomny pan Paweł nie mógł zmieścić się do mniejszego radiowozu. Wezwano więc większe.
- Z tego, co wiem od świadków wzywali jeden, drugi, trzeci radiowóz. Ale nie wezwali karetki. Do nas do domu mają około 50 metrów. Nikt nie przyszedł z tych sześciu policjantów, którzy byli tam na miejscu - mówi Paulina Plucińska, córka pana Pawła.
Policjanci z Pabianic wepchnęli Pawła Plucińskiego do radiowozu i odjechali. Ale nie do szpitala. Do tego komisariatu. Idziemy wyjaśnić dlaczego tak postąpili.
- W związku z tym, że jesteśmy stroną w sprawie, nie będę komentował tych wydarzeń. Sprawa została przekazana do prokuratury - powiedział Piotr Adamczyk, rzecznik policji w Pabianicach.
Gdy stan zdrowia Pawła Plucińskiego jeszcze się pogorszył, policjanci uznali, że należy zawieźć go na pogotowie. Szkoda, że zwlekali z tą decyzją aż godzinę.
- Podjechał radiowóz pod izbę przyjęć. Położyli mężczyznę na asfalcie i tak zostawili. Jeden z policjantów wszedł na izbę i powiedział, że mają pijanego sprawcę kolizji - opowiada Urszula Hass
- Patrol policji przywiózł nam nieprzytomnego mężczyznę w stanie śmierci klinicznej. Podjęta została w szpitalnym oddziale ratunkowym akcja reanimacyjna - opowiada Krystyna Wiśniewska ze szpitala w Pabianicach.
- Wiem od lekarza, że nie było absolutnie żadnego alkoholu we krwi. Poziom cukru był bardzo niski. Reanimacja trwała godzinę. Ja stałam cały czas za drzwiami, widziałam, że jest robiony masaż serca, że jest podawana adrenalina. Niestety, nie udało się taty uratować - mówi Paulina Plucińska, córka pana Pawła.
Rodzina Plucińskich mówi, że będzie domagać się ukarania policjantów, którzy ich zdaniem doprowadzili do śmierci pana Pawła.
W Prokuraturze Rejonowej w Pabianicach nikt nie chciał wystąpić przed kamerą. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że sekcja zwłok wykazała, ze Paweł Pluciński nie miał żadnych obrażeń ciała. Przyczyną śmierci była prawdopodobnie zapaść cukrzycowa. Nie umarłby, gdyby udzielono mu pomocy na czas. *
* skrót materiału
Reporter: Ewa Pocztar-Szczerba epocztar@polsat.com.pl(Telewizja Polsat)
- Wysiadłam i byłam pewna, że mąż dojechał w domu. Ale tak nie było. Już go więcej nie widziałam - rozpacza Jadwiga Plucińska, żona pana Pawła.
- Był to mężczyzna chorujący od wielu lat na cukrzycę. Jechał samochodem, prawdopodobnie miał jakieś zaburzenia poziomu cukru. To spowodowało, że zasłabł. Ludzie wezwali patrol policji - opowiada Krystyna Wiśniewska ze szpitala w Pabianicach.
Przechodnie wezwali policję. Policjanci, którzy podjechali na miejsce, gdzie zaparkował pan Paweł, nie rozpoznali cukrzycy. Uznali, że mężczyzna jest pod wpływem alkoholu.
- Rozmawiałam z tymi policjantami, którzy byli pierwsi na miejscu zdarzenia. Mówili, że on powiedział, że jest chory na cukrzycę. Ale był tak pijany, że już nic z nim nie robili. Nie mogli go wyjąć z samochodu i nie miał nawet siły dmuchnąć w alkomat - informuje Urszula Hass - znajoma państwa Plucińskich.
- Oni po prostu wiedzieli swoje: On jest pijany i koniec. Tak stwierdzili po zapachu, który czuli - mówi Paulina Plucińska, córka pana Pawła.
W Centrum Szkolenia Policji w podwarszawskim Legionowie przekonują nas, że na kursach policyjnych funkcjonariusze mają 40 godzin zajęć z zakresu pierwszej pomocy i potrafią rozpoznać stan zagrożenia życia. Choć bardzo trudno odróżnić zapach acetonu, który jest wydzielany przez cukrzyka od zapachu alkoholu.
- Ja myślę, że ten zapach każdego z nas mógłby zmylić. Policjanta nie powinien jednak zmylić. Policjant jest zobowiązany udzielić pomocy każdej osobie. Nawet tej pod wpływem alkoholu - wyjaśnia Henryka Jędrzejko z Centrum Szkolenia Policji w Legionowie.
Świadkowie twierdzą, że nieprzytomny pan Paweł nie mógł zmieścić się do mniejszego radiowozu. Wezwano więc większe.
- Z tego, co wiem od świadków wzywali jeden, drugi, trzeci radiowóz. Ale nie wezwali karetki. Do nas do domu mają około 50 metrów. Nikt nie przyszedł z tych sześciu policjantów, którzy byli tam na miejscu - mówi Paulina Plucińska, córka pana Pawła.
Policjanci z Pabianic wepchnęli Pawła Plucińskiego do radiowozu i odjechali. Ale nie do szpitala. Do tego komisariatu. Idziemy wyjaśnić dlaczego tak postąpili.
- W związku z tym, że jesteśmy stroną w sprawie, nie będę komentował tych wydarzeń. Sprawa została przekazana do prokuratury - powiedział Piotr Adamczyk, rzecznik policji w Pabianicach.
Gdy stan zdrowia Pawła Plucińskiego jeszcze się pogorszył, policjanci uznali, że należy zawieźć go na pogotowie. Szkoda, że zwlekali z tą decyzją aż godzinę.
- Podjechał radiowóz pod izbę przyjęć. Położyli mężczyznę na asfalcie i tak zostawili. Jeden z policjantów wszedł na izbę i powiedział, że mają pijanego sprawcę kolizji - opowiada Urszula Hass
- Patrol policji przywiózł nam nieprzytomnego mężczyznę w stanie śmierci klinicznej. Podjęta została w szpitalnym oddziale ratunkowym akcja reanimacyjna - opowiada Krystyna Wiśniewska ze szpitala w Pabianicach.
- Wiem od lekarza, że nie było absolutnie żadnego alkoholu we krwi. Poziom cukru był bardzo niski. Reanimacja trwała godzinę. Ja stałam cały czas za drzwiami, widziałam, że jest robiony masaż serca, że jest podawana adrenalina. Niestety, nie udało się taty uratować - mówi Paulina Plucińska, córka pana Pawła.
Rodzina Plucińskich mówi, że będzie domagać się ukarania policjantów, którzy ich zdaniem doprowadzili do śmierci pana Pawła.
W Prokuraturze Rejonowej w Pabianicach nikt nie chciał wystąpić przed kamerą. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że sekcja zwłok wykazała, ze Paweł Pluciński nie miał żadnych obrażeń ciała. Przyczyną śmierci była prawdopodobnie zapaść cukrzycowa. Nie umarłby, gdyby udzielono mu pomocy na czas. *
* skrót materiału
Reporter: Ewa Pocztar-Szczerba epocztar@polsat.com.pl(Telewizja Polsat)