"Zabrali nam dzieci"
Iza i Dariusz Betowie prowadzili Rodzinny Dom Dziecka w Warszawie. Opiekowali się piątką dzieci. Niestety, po kilku miesiącach wspólnego życia Zuzia, Magda, Bartek, Tomek i Krzyś zostali zabrani od swoich opiekunów. Według urzędników państwo Betowie źle prowadzili placówkę.
Psychologowie są oburzeni tym, że dzieci narażono na tak dramatyczne przeżycia.
- Nie wiemy, co się z nimi dzieje. Gdzie i z kim są oraz kto się nimi opiekuje. Nie wiemy - rozpacza Dariusz Beta, wspólnie z żoną prowadził rodzinny dom dziecka w Warszawie.
- Dzieci nie straciły swojego domu, dzieci wrócą, jak tylko pani Beta się wyprowadzi. Wrócą z wakacji do tego samego domu, w tym samym składzie, tylko zmienią się opiekunowie - zapowiada Bogdan Jaskołd, dyrektor Biura Polityki Społecznej Miasta Stołecznego Warszawy.
Rodzinny Dom Dziecka Izy i Dariusza Betów. Warszawa, piątek. Wszystko miało być jak codziennie. Zuzia, Magda, Bartek i Tomek w szkole. Krzyś w przedszkolu. Pani Iza nie spodziewała się, że w ten piątek nie usiądą razem do obiadu.
- Nie wiem, co się stało. Mogę tylko przypuszczać. Dwa dni temu miałam poznać kolejne dziecko. Byliśmy już umówieni w domu dziecka, żeby je przyjąć - mówi Iza Beta.
- Dzieciom wytłumaczono, że wyjeżdżają na wakacje. Powiedziały, że bardzo chciałyby wrócić do tego samego domu, że nie chcą być rozdzielane, bo są rodziną. Myślę, że te ich życzenia będą spełnione i wrócą do tego samego domu, ale do nowych opiekunów - twierdzi Bogdan Jaskołd, dyrektor Biura Polityki Społecznej Miasta Stołecznego Warszawy.
Izabela i Dariusz Betowie zaczęli tworzyć rodzinny dom dziecka w drugiej połowie lipca. "Ciocia Iza", jak mówiły do niej dzieci, została zatrudniona przez miasto na stanowisku dyrektora placówki. "Wujek Darek" został wychowawcą. Zanim poznali piątkę rodzeństwa on prowadził działalność gospodarczą. Ona była kuratorem sądowym.
- Jak zabierano dzieci, to okłamano je, że wujek z ciocią o tym wiedzą. Dzieci płakały, zostały zabrane podczas zabawy andrzejkowej. Nie pozwolono im doczekać do jej końca - mówi Dariusz Beta.
Dlaczego po kilku miesiącach wspólnego życia dzieci zostały zabrane od swoich dotychczasowych opiekunów? Dyrektor Warszawskiego Centrum Pomocy Rodzinie odpowiada krótko: dalsza współpraca z rodziną była już niemożliwa. Biuro Polityki Społecznej wysuwa następny zarzut: niegospodarność.
- Nie mogliśmy wejść do domu, nie mógł wejść ośrodek adopcyjno - opiekuńczy i opiekun prawny. Mimo wielokrotnych starań nie mogliśmy wykonywać swoich funkcji nadzoru. Kolejnym istotnym problemem była kwestia innego rozumienia sposobu dysponowania środkami publicznymi - twierdzi Jolanta Sobczak, dyrektor Warszawskiego Centrum Pomocy Rodzinie.
- Takie warunki są nie do przyjęcia w sprawowaniu nadzoru nad jakąkolwiek pracą placówki. Jeśli do tego dodamy niegospodarność finansową, która przejawiała się tym, że jeśli prosiliśmy o uzasadnienie zbyt kosztownych wydatków, pani mówi, że nie będzie takich uzasadnień pisała - dodaje Bogdan Jaskołd, dyrektor Biura Polityki Społecznej Miasta Stołecznego Warszawy.
Pani Iza nie zgadza się z tymi zarzutami. Przecież każdy wydatek pisemnie uzasadniała. Twierdzi, że konflikt z Warszawskim Centrum Pomocy Rodzinie trwał od dłuższego czasu. Pan Darek mówi krótko: o 90 zł za dużo wydali na fotelik samochodowy. Psychologowie biją na alarm: największą cenę za konflikt opiekunów z urzędnikami płacą teraz dzieci!
- Nie jestem w stanie wyobrazić sobie żadnych powodów, żadnych uzasadnień, które mogły usprawiedliwić tą sytuację. Dzieci po takich trudnych przeżyciach nie mogą być narażane na takie gwałtowane zmiany. To jest dla nich zbyt trudne, przynosi kolejne traumatyczne doświadczenia - twierdzi Katarzyna Kwiatek, psycholog, która pracowała z dziećmi.
To zdarzenie wywołało poruszenie w środowisku rodzin zastępczych. Dlaczego urzędnicy zareagowali tak gwałtownie i zabrali dzieci bez uprzedzenia? Dlaczego dzieci nie mogły pożegnać się z dotychczasowymi opiekunami? Wiele osób uważa, że sytuację można było rozwiązać w lepszy sposób.
- Jesteśmy oburzeni sposobem zabrania tych dzieci, to jest dla nich wielka trauma. One kiedyś już tak były zabrane. Długo to będą pamiętać. Już się do kogoś przywiązały, poczuły bezpiecznie i nagle znowu to tracą. My chyba nawet nie jesteśmy sobie w stanie tego wyobrazić, bo nie jesteśmy tymi dziećmi - mówi Elżbieta Denysenko, która prowadzi rodzinny dom dziecka w Wołominie.
Iza i Dariusz Betowie pomimo wszystko wierzą, że będą mogli opiekować się tymi, których pokochali. Już nie jako instytucja, lecz po prostu: rodzina zastępcza. Za kilka dni wracają do swojego mieszkania. Mają nadzieję, że kiedyś dołączą do nich Krzyś, Zuzia, Magda, Bartek i Tomek. *
* skrót materiału
Reporter: Milena Sławińska
(Telewizja Polsat)
(Telewizja Polsat)
- Nie wiemy, co się z nimi dzieje. Gdzie i z kim są oraz kto się nimi opiekuje. Nie wiemy - rozpacza Dariusz Beta, wspólnie z żoną prowadził rodzinny dom dziecka w Warszawie.
- Dzieci nie straciły swojego domu, dzieci wrócą, jak tylko pani Beta się wyprowadzi. Wrócą z wakacji do tego samego domu, w tym samym składzie, tylko zmienią się opiekunowie - zapowiada Bogdan Jaskołd, dyrektor Biura Polityki Społecznej Miasta Stołecznego Warszawy.
Rodzinny Dom Dziecka Izy i Dariusza Betów. Warszawa, piątek. Wszystko miało być jak codziennie. Zuzia, Magda, Bartek i Tomek w szkole. Krzyś w przedszkolu. Pani Iza nie spodziewała się, że w ten piątek nie usiądą razem do obiadu.
- Nie wiem, co się stało. Mogę tylko przypuszczać. Dwa dni temu miałam poznać kolejne dziecko. Byliśmy już umówieni w domu dziecka, żeby je przyjąć - mówi Iza Beta.
- Dzieciom wytłumaczono, że wyjeżdżają na wakacje. Powiedziały, że bardzo chciałyby wrócić do tego samego domu, że nie chcą być rozdzielane, bo są rodziną. Myślę, że te ich życzenia będą spełnione i wrócą do tego samego domu, ale do nowych opiekunów - twierdzi Bogdan Jaskołd, dyrektor Biura Polityki Społecznej Miasta Stołecznego Warszawy.
Izabela i Dariusz Betowie zaczęli tworzyć rodzinny dom dziecka w drugiej połowie lipca. "Ciocia Iza", jak mówiły do niej dzieci, została zatrudniona przez miasto na stanowisku dyrektora placówki. "Wujek Darek" został wychowawcą. Zanim poznali piątkę rodzeństwa on prowadził działalność gospodarczą. Ona była kuratorem sądowym.
- Jak zabierano dzieci, to okłamano je, że wujek z ciocią o tym wiedzą. Dzieci płakały, zostały zabrane podczas zabawy andrzejkowej. Nie pozwolono im doczekać do jej końca - mówi Dariusz Beta.
Dlaczego po kilku miesiącach wspólnego życia dzieci zostały zabrane od swoich dotychczasowych opiekunów? Dyrektor Warszawskiego Centrum Pomocy Rodzinie odpowiada krótko: dalsza współpraca z rodziną była już niemożliwa. Biuro Polityki Społecznej wysuwa następny zarzut: niegospodarność.
- Nie mogliśmy wejść do domu, nie mógł wejść ośrodek adopcyjno - opiekuńczy i opiekun prawny. Mimo wielokrotnych starań nie mogliśmy wykonywać swoich funkcji nadzoru. Kolejnym istotnym problemem była kwestia innego rozumienia sposobu dysponowania środkami publicznymi - twierdzi Jolanta Sobczak, dyrektor Warszawskiego Centrum Pomocy Rodzinie.
- Takie warunki są nie do przyjęcia w sprawowaniu nadzoru nad jakąkolwiek pracą placówki. Jeśli do tego dodamy niegospodarność finansową, która przejawiała się tym, że jeśli prosiliśmy o uzasadnienie zbyt kosztownych wydatków, pani mówi, że nie będzie takich uzasadnień pisała - dodaje Bogdan Jaskołd, dyrektor Biura Polityki Społecznej Miasta Stołecznego Warszawy.
Pani Iza nie zgadza się z tymi zarzutami. Przecież każdy wydatek pisemnie uzasadniała. Twierdzi, że konflikt z Warszawskim Centrum Pomocy Rodzinie trwał od dłuższego czasu. Pan Darek mówi krótko: o 90 zł za dużo wydali na fotelik samochodowy. Psychologowie biją na alarm: największą cenę za konflikt opiekunów z urzędnikami płacą teraz dzieci!
- Nie jestem w stanie wyobrazić sobie żadnych powodów, żadnych uzasadnień, które mogły usprawiedliwić tą sytuację. Dzieci po takich trudnych przeżyciach nie mogą być narażane na takie gwałtowane zmiany. To jest dla nich zbyt trudne, przynosi kolejne traumatyczne doświadczenia - twierdzi Katarzyna Kwiatek, psycholog, która pracowała z dziećmi.
To zdarzenie wywołało poruszenie w środowisku rodzin zastępczych. Dlaczego urzędnicy zareagowali tak gwałtownie i zabrali dzieci bez uprzedzenia? Dlaczego dzieci nie mogły pożegnać się z dotychczasowymi opiekunami? Wiele osób uważa, że sytuację można było rozwiązać w lepszy sposób.
- Jesteśmy oburzeni sposobem zabrania tych dzieci, to jest dla nich wielka trauma. One kiedyś już tak były zabrane. Długo to będą pamiętać. Już się do kogoś przywiązały, poczuły bezpiecznie i nagle znowu to tracą. My chyba nawet nie jesteśmy sobie w stanie tego wyobrazić, bo nie jesteśmy tymi dziećmi - mówi Elżbieta Denysenko, która prowadzi rodzinny dom dziecka w Wołominie.
Iza i Dariusz Betowie pomimo wszystko wierzą, że będą mogli opiekować się tymi, których pokochali. Już nie jako instytucja, lecz po prostu: rodzina zastępcza. Za kilka dni wracają do swojego mieszkania. Mają nadzieję, że kiedyś dołączą do nich Krzyś, Zuzia, Magda, Bartek i Tomek. *
* skrót materiału
Reporter: Milena Sławińska
(Telewizja Polsat)
(Telewizja Polsat)