Zamiast operacji, leczenie w psychiatryku
Czesław Matczak trafił do szpitala w Legnicy z powodu kłopotów z sercem. 7 kwietnia we Wrocławiu miał przejść operację wszczepienia zastawek. W trakcie kuracji mężczyzna zaczął się bardzo agresywnie zachowywać. Jego rodzina twierdzi, że zaszkodziły mu podawane leki. Innego zdania byli lekarze. Mężczyznę przewieziono do szpitala psychiatrycznego. Wyszedł z niego na żądanie żony. Niestety, po dwóch dniach zmarł.
- Po prostu zniszczyli, osłabili mu serce, które miało być operowane. Ja twierdzę, że go zabili - mówi Anna Matczak, żona zmarłego.
64-letni Czesław Matczak z Chojnowa od kilkunastu lat miał problemy z sercem i leczył się kardiologicznie. Czekał na bardzo poważną operację wszczepienia zastawki sercowej, która miała odbyć się we Wrocławiu 7 kwietnia tego roku. Jednak przed świętami bardzo źle się poczuł i trafił do szpitala w Legnicy na oddział kardiologiczny.
- Na izbie przyjęć stwierdzono, że jego stan jest taki, że musi zostać w szpitalu - opowiada Anna Matczak, żona pana Czesława.
- Pan Czesław Matczak został przyjęty do nas z nietypowymi objawami niedoczynności serca. Przywiozła go karetka pogotowia, zostało wdrożone odpowiednie leczenie kardiologiczne - informuje Dariusz Dębicki z Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Legnicy.
Rodzina pana Czesława odwiedzała go codziennie. Po kilku dniach żona zaobserwowała u niego niepokój i rozdrażnienie. Mężczyzna też twierdził, że dziwnie się czuł.
- Zastaliśmy go pobudzonym. Tak go po prostu nosiło, niespokojny był - opowiada Anna Matczak, żona zmarłego.
- Od drugiej doby pobytu w naszym szpitalu zaczął przejawiać pobudzenie typu psychoruchowego i z tego powodu lekarze oddziałowi zdecydowali się mu wprowadzić lek: promazynę, która w tym wypadku działa uspakajająco na pacjenta - mówi Dariusz Dębicki z Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Legnicy
Kiedy kobieta dwa dni później przyszła do szpitala, okazało się, że męża nie ma. Zdenerwowana poszła do lekarza, by się dowiedzieć, co się stało. To, co usłyszała było co najmniej zdumiewające.
- Dowiedziałam się, że mąż został przewieziony do szpitala psychiatrycznego - wspomina Anna Matczak, żona pana Czesława.
Pani Anna ani przez chwilę nie uwierzyła w chorobę psychiczną męża. Nie mogła zrozumieć, jak to możliwe, że do tej pory spokojny człowiek, po kilku dniach w szpitalu okazał się niebezpieczny dla otoczenia i siebie.
- Spytałam doktora czy uważa, że mój mąż jest psychicznie chory. Zapewniał, że on tego nie powiedział - opowiada Anna Matczak, żona pana Czesława.
- Zaburzenia pojawiły się na tle choroby somatycznej, choroby układu krążenia. Nie jest to choroba psychiczna - mówi Marzenna Maciejak ze Szpitala Psychiatrycznego w Złotoryi.
Pani Anna dokładnie przeanalizowała wypis z legnickiego szpitala. Z dokumentu wynika, że mąż nie miał w szpitalu żadnych problemów z sercem. Lekarze wypisali jednak zestaw specyfików, które podali pacjentowi. Jednym z preparatów była promazyna.
- Przeczytałam w karcie informacyjnej o tym leku. Promazyna to jest straszny lek, nie wolno podawać go osobom starszym, z niewydolnością serca. Jeśli się podaje to z wielką ostrożnością, trzeba kontrolować pacjenta bo lek powoduje skutki uboczne rozdrażnienie, zespół niespokojnych nóg, pobudzenie nerwowe. Może dojść do zgonu - mówi Anna Matczak, żona pana Czesława.
- Ten lek został wprowadzony, ponieważ nie mamy żadnych innych specjalistycznych leków psychiatrycznych - mówi Dariusz Dębicki z Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Legnicy.
Kobieta zabrała męża ze szpitala psychiatrycznego na własne żądanie. Mąż był słaby, ale po odstawieniu promazyny wrócił do równowagi. Czekał i cieszył się na operację we Wrocławiu, która miała być dokładnie za tydzień. Niestety, nie doczekał - zmarł.
- Gdyby mój mąż zmarł w czasie operacji, po operacji, to nie miałabym pretensji, bo mogło się nie udać. Ale to była szansa jego życia i zabrano mu tę szansę.*
* skrót materiału
Reporter: Aneta Mierzwa