ZUS nie dla niego

ZUS nie dla niego

Nie chodzi, nie porusza rękoma i nogami. Pan Andrzej choruje na zanik mięśni. Wymaga nieustannej opieki. Zostało mu niewiele czasu. Leki spowalniające chorobę są bardzo drogie. Mężczyzna od dwóch lat stara się o rentę z ZUS - u. Bezskutecznie, mimo że ciężko przepracował prawie 20 lat życia.

Pan Andrzej ma 45 lat. Jeszcze kilka lat temu pracował i cieszył się z każdego dnia spędzonego z rodziną i przyjaciółmi. Trzy lata temu lekarze wykryli u niego śmiertelną chorobę - stwardnienie boczne zanikowe czyli tzw. zanik mięśni.

- Stwardnienie boczne zanikowe stanowi dla nas wyzwanie, ponieważ nie znamy przyczyny tej choroby, a postęp jest szybki. W przeciągu dwóch, pięciu lat może doprowadzić do zgonu pacjenta - mówi prof. dr hab. Zbigniew Stelmasiak, kierownik Katedry i Kliniki Neurologii Szpitala Klinicznego w Lublinie.  

Pan Andrzej nie porusza nogami, jego ręce leżą bezwładnie na kolanach. Zanika mu głos. Jest przykuty do wózka inwalidzkiego, którego nie jest w stanie sam uruchomić.

- Choroba pana Andrzeja cały czas postępuje. Praktycznie nie ma żadnej poprawy. Obecnie jest on osobą całkowicie niezdolną do pracy. Wymaga opieki drugiej osoby - informuje Bożena Kulka, kierownik Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Lubartowie.

Pan Andrzej od dwóch lat stara się o rentę. Jednak urzędnicy Zakładu Ubezpieczeń Społecznych odmówili mu, bo do jej uzyskania zabrakło mu roku i kilku dni pracy.

Pan Andrzej jest całkowicie niesprawny. Nie przysługuje mu renta ustawowa. Nie ma pieniędzy na leki i życie. Mimo wszystko urząd nie dopatrzył się w jego przypadku żadnych szczególnych okoliczności. Jakimi zatem zasadami się kieruje?

- Nie wystarczy być chorym, żeby dostać rentę. ZUS nie jest instytucją, która ma obowiązek zapewniać każdemu środki do życia - twierdzi Przemysław Przybylski, rzecznik Zakładu Ubezpieczeń Społecznych.

To, że pan Andrzej jest unieruchomiony nie ma dla ZUS - u żadnego znaczenia. Choć nie jest w stanie sam funkcjonować, urzędnicy są bezlitośni.

- Opanowała go bezradność. Kiedy otrzymał odwołanie to popłakał się jak dziecko i stwierdził, że najlepiej by było jakby już odszedł, żeby to się skończyło - opowiada Justyna Wereszczyńska prezes Stowarzyszenia "Niech się serce obudzi" im Jana Pawła II w Lubartowie. *

* Skrót materiału

Reporter: Eliza Tokarczyk