Karetka jechała godzinę, chłopak zmarł

Karetka jechała godzinę, chłopak zmarł

- On tak długo leżał i czekał. Zmarł w mękach - rozpacza Anna Łuba, matka Rafała. Dwudziestodwulatek został potrącony przez nieznanego kierowcę, który uciekł z miejsca wypadku. Rafał konał na drodze przez ponad godzinę. Opiekowali się nim mieszkańcy Wygnanki koło Międzyrzeca Podlaskiego, gdzie doszło do wypadku. Wezwali karetkę. Ta przyjechała dopiero po godzinie. Rafał już wtedy nie żył.

W sylwestrową noc, kiedy 22-letni Rafał wychodził z domu i składał najbliższym noworoczne życzenia, nikt nie przypuszczał, że już nigdy do niego nie wróci. Tuż po północy, gdy wracał od znajomych, na drodze potrącił go samochód. Przez 300 metrów chłopak był ciągnięty po oblodzonej drodze.

- Zauważyliśmy leżącego człowieka. Jeszcze żył - opowiada Stanisław Biernacki, który znalazł potrąconego Rafała.  

Sprawca tej potwornej tragedii zbiegł z miejsca wypadku. Nie zatrzymał się i nie udzielił chłopcu pomocy. Policja sprawdza każdą informację i trop, który pozwoliłby na ujęcie drogowego mordercy.

- Uciekł z miejsca wypadku. Gdyby od razu zawiadomił pogotowie, może przyjechałoby na czas - mówi Anna Łuba, matka Rafała.

Nie tylko sprawca tragedii zostawił konającego Rafała. Umierającego na drodze chłopca zostawiło bez natychmiastowej pomocy także pogotowie ratunkowe. Mieszkańcy i policjanci wielokrotnie dzwonili i wręcz błagali o karetkę. Niestety, zespół ratunkowy z oddalonego zaledwie o 8 km Międzyrzecza Podlaskiego dojechał na miejsce za późno.

- Powiedziałem, że leży zakrwawiony, nieprzytomny człowiek, który oddycha. Dostaliśmy odpowiedź, żeby czekać na pogotowie - opowiada Stanisław Biernacki, który reanimował Rafała.

- Od godziny 1 do 3 zespoły wykonywały czynności przy poważnych przypadkach. Niestety, w tym czasie nie mieliśmy wolnego zespołu. Około godziny 2 była informacja od policjantów, że pacjent umiera - mówi Dariusz Kacik z Wojewódzkiej Stacja Pogotowia Ratunkowego w Białej Podlaskiej.

Tłumaczenia dyrektora pogotowia nie przekonują najbliższych Rafała oraz mieszkańców Wygnanki. Wszyscy są zszokowani i zgodnie twierdzą, że gdyby została udzielona mu natychmiastowa pomoc, być może chłopiec miałby większe szanse na przeżycie.

Sprawą zajęła się prokuratura. Trwa postępowanie, ustalanie okoliczności wypadku i wyjaśnianie dlaczego pogotowie zbagatelizowało wezwanie do umierającego człowieka.

- Nie jest żadnym wytłumaczeniem mówienie o tym, że nie było karetki pogotowia i pacjent umarł, bo pogotowie nie mogło przyjechać. Dyrektorzy pogotowia powinni mieć numer telefonu tych lekarzy, którzy są w okolicy. Powinni ściągnąć kogoś - twierdzi Adam Sandauer ze Stowarzyszenia Pacjentów "Primum non nocere".

Rodzice Rafała opłakują jego śmierć. Ich ukochany syn przez tak długi czas umierał i nie doczekał się pomocy. Każdy, kto może pomóc w ustaleniu sprawcy wypadku Rafała, proszony jest o zgłoszenie się na policję. *

* skrót materiału

Reporter: Eliza Tokarczyk