Odpowie za śmierć dziecka?
Zabił chłopca na przejściu dla pieszych. Nie poniósł żadnych konsekwencji. Michael G. potrącił na pasach 12-letniego Mateusza. Kierowca zeznał, że chłopiec nagle wtargnął na środek jezdni, a on sam jechał zaledwie 50 km na godzinę. Co innego twierdzą świadkowie zdarzenia i ekspert, którego poprosiliśmy o opinię. Mimo to, prokuratura umorzyła postępowanie.
9 maja 2007 roku w Bydgoszczy doszło do tragicznego wypadku. 12-letni Mateusz wracał właśnie ze szkoły. Gdy chłopiec znalazł się w obrębie przejścia dla pieszych, kierowca nadjeżdżającego bmw nawet nie hamował. Samochód uderzył w chłopca na środku jezdni. Mateusz nie miał żadnych szans. Zmarł następnego dnia w szpitalu.
- Zobaczyłem go w momencie wywożenia z tomografii. Nie dawał oznak życia - wspomina Jerzy Pyskir, ojciec Mateusza.
32-letni Michael G. zeznał, że chłopiec wtargnął nagle na środek jezdni, a potem jeszcze się odwrócił. Kierowca mówił też, że jechał około 50 km na godzinę i nie miał szans na uniknięcie zderzenia. Świadkowie twierdzą jednak co innego.
- Widziałam, że do przejścia dla pieszych podchodzi osoba. W pewnym momencie ujrzałam jak to dziecko zostało potrącone. Upadło na lewy pas, ten, którym jechałam. Zatrzymałam się - opowiada Grażyna Gallas, naoczny świadek zdarzenia.
W sprawie wypadku swoje zeznania zmieniła pasażerka bmw. Z początku, jej zeznania niczym nie różniły się od zeznań kierowcy. Jednak po kilku miesiącach odwołała swoją pierwotną wersję zdarzeń.
- Cały czas liczyłam, że będzie rozprawa w sądzie i wtedy powiem wszystko. Tak naprawdę żadne z nas nie patrzyło na licznik, ale to było ponad 70 km na godzinę - mówi Oliwia K., pasażerka bmw, które potrąciło Mateusza.
Biegli w swej opinii orzekli, że to Mateusz przyczynił się do wypadku. Mimo wielu niejasności prokuratura zdecydowała się na umorzenie postępowania.
- Do pewnych zagadnień podchodzi się pochopnie. Często prowadzący postępowanie bezmyślnie opiera się na opinii biegłego, a kiedy biegły popełnia kardynalne błędy, to jesteśmy krok od niesłusznego rozstrzygnięcia - zauważa Wojciech Kotowski, ekspert prawa ruchu drogowego.
- Puścili go wolno, nie zatrzymując ani prawa jazdy, ani samochodu do ekspertyzy. Po prostu tym samochodem, którym zabił nam dziecko, odjechał spokojnie do siebie - mówi Jerzy Pyskir, ojciec Mateusza.
Rodzice Mateusza są fizykami. Wyliczyli, że jeśliby przyjąć za prawdziwe ustalenia biegłych z biura ekspertyz kryminalistycznych z Torunia, to chłopiec musiałby poruszać się z prędkością około 60 km na godzinę, w tym samym czasie pokonał bowiem większą odległość niż jadące 50 km na godzinę bmw.
- Jedna kwestia zupełnie mnie zbulwersowała. Biegły stwierdził, że średni czas reakcji kierowcy do momentu uruchomienia hamulców, mieści się w granicach dwóch i pół sekundy. To jest nieprawda. Kierowca mógł zatrzymać pojazd, ale nie hamował. To znaczy, że nie obserwował przejścia. Skoro nie obserwował i potrącił dziecko to nie ma wątpliwości, że jest sprawcą - mówi Wojciech Kotowski, ekspert prawa ruchu drogowego.
- Całą winą obarcza się to dziecko, a kierowca chce wyjść z tego obronną ręką. Jeśli jest się kierowcą, to trzeba ponosić jakąś odpowiedzialność - dodaje Grażyna Gallas, naoczny świadek zdarzenia.
Rodzice są zbulwersowani brakiem rzetelności w postępowaniu przygotowawczym. Złożyli do sądu zażalenie. 10 grudnia sąd miał podjąć decyzję o uchyleniu umorzenia przez prokuraturę postępowania.
- Nie będzie ogłoszenia decyzji. Nie stawił się naoczny świadek zdarzenia, który widnieje w notatce policyjnej. Do dnia dzisiejszego nie został on przesłuchany - informuje Dorota Drewienkowska, pełnomocnik rodziców chłopca.
Rodzina Mateusza i jego przyjaciele mają nadzieję, że sprawa zostanie wreszcie wyjaśniona. Czekają na finał sprawy.
- Przede wszystkim chcemy żeby prawda zwyciężyła, bo głęboko wierzymy, że Mateusz nie był winny. Chodzi też o to, żeby uświadomić takim kierowcom, że nie można bezkarnie jeździć 80-90 km na godzinę po przejściach dla pieszych - mówi Jerzy Pyskir, ojciec Mateusza. *
* skrót materiału
Reporter: Joanna Pecht