Nie żyje przez lekarzy?

Nie żyje przez lekarzy?

Pani Barbara zgłosiła się do szpitala w Blachowni cztery dni po wyznaczonym terminie porodu. Po trzech tygodniach urodziła martwe dziecko. Zrozpaczona matka winą za śmierć córki obarcza lekarzy. Nie potrafi zrozumieć, dlaczego tak długo zwlekali z cesarskim cięciem. Sprawą zajęła się prokuratura.

Pani Barbara i pan Zbigniew pobrali się w zeszłym roku. Kiedy dowiedzieli się, że będą mieli dziecko, byli bardzo szczęśliwi. Niestety, szczęście nie trwało długo.

- Termin wyznaczono na 15 marca. 19 marca przyjechaliśmy do szpitala w Blachowni. Żona została w nim do czasu porodu. Leżała ponad 3 tygodnie - wspomina Zbigniew Kmieć, ojciec dziecka.  

Wyznaczony termin porodu minął. Lekarze wciąż zapewniali, że nic złego się nie dzieje. Państwo Kmieciowie cierpliwie czekali na szczęśliwe rozwiązanie. Dwadzieścia pięć dni po terminie zaczęła się akcja porodowa.

- Podłączyli mi KTG, wyniki były dobre. Po jakimś czasie lekarz stwierdził, że nie czuje ruchów dziecka. Na KTG puls był dobry tylko tych ruchów nie było - opowiada Barbara Kmieć, matka dziecka.

Poród trwał. Prośby rodziców o cesarskie cięcie nie skutkowały. Dopiero kiedy pani Barbara była w stanie krytycznym, zdecydowano o cięciu. Niestety, było już za późno. Natalka urodziła się martwa.

- Dziecko było pod stałą kontrolą. Żona cały czas odczuwała jego ruchy. Dopiero w szpitalu zaczęły ginąć. Wydaje się, że lekarze od tego są, by reagować - mówi Zbigniew Kmieć, ojciec dziecka.

- Byli na tyle bezczelni, że jak miałam wyjść ze szpitala to przyszedł lekarz i powiedział, że jak bym chciała planować kolejne dziecko, to on się mną zaopiekuje - opowiada Barbara Kmieć, matka dziecka.

Dlaczego nie zdecydowano wcześniej o cieciu? Zapytaliśmy o to ordynatora oddziału położniczo-ginekologicznego oraz dyrektora szpitala. Niestety, nikt w szpitalu nie chciał udzielić wywiadu.

Za śmierć dziecka rodzice obwiniają szpital w Blachowni. Jednak według lekarskich standardów nie wszystkie tzw. przenoszone ciąże kwalifikują się do cesarskiego cięcia. Czy tak właśnie było w przypadku pani Barbary? Sprawę bada Prokuratura Rejonowa w Częstochowie. *

* skrót materiału

Reporter: Maja Włodek