Szpital zgubił pacjenta?
Trafił do szpitala i zaginął. Zdzisław Szelążek jest lekko upośledzony. Mężczyzna trafił do szpitala w Starachowicach po silnym ataku padaczki. Spędził w nim dobę. 3 października lekarz wręczył mu wypis i poprosił, aby poczekał na kogoś z rodziny w poczekalni. Upośledzony pan Zdzisław sam wyszedł ze szpitala. Od tego momentu ślad po nim zaginął. Dziś mija 47 dzień od jego zaginięcia.
Nikt nie zainteresował się tym, że ten pacjent jest poważnie chory, żeby go zatrzymać, tylko go wypuścili - mówi Kazimierz Szelążek, brat zaginionego.
Zdzisław Szelążek od 15 lat choruje na padaczkę. Niedorozwój umysłowy sprawia, że nie jest samodzielny. Od lat pozostaje więc pod opieką brata i bratowej.
- Wystarczy spojrzeć na niego, by stwierdzić, że jest chorą osobą. Sam sobie nie radził - mówi Jolanta Szelążek, bratowa zaginionego.
Silne ataki padaczki sprawiały, że pan Zdzisław był częstym pacjentem radomskich szpitali. Zazwyczaj po ataku przez kilka dni dochodził do siebie pod okiem lekarzy. Kiedy drugiego października wystąpił kolejny napad drgawek, rodzina pana Szelążka sądziła, że tym razem wszystko odbędzie się jak zawsze.
- Brat był w domu, dostał silnego ataku padaczki. Żona zadzwoniła po pogotowie - mówi Kazimierz Szelążek, brat zaginionego.
- Trafił do nas po padaczce, był w ciężkim stanie. Został hospitalizowany na oddziale neurologii - informuje Bolesław Dopierała, dyrektor szpitala w Starachowicach.
Już następnego dnia szpital postanowił wypisać pacjenta do domu. Upośledzonemu panu Zdzisławowi lekarze kazali czekać na brata w szpitalnej poczekalni. Co działo się potem? Zdaniem państwa Szelążków szpital przedstawił im kilka wersji. Jedno jest pewne - pan Kazimierz od tej pory już więcej swojego chorego brata nie zobaczył.
- Zadzwoniłem do szpitala, chciałem go odebrać. Dowiedziałem się, że odebrał go już brat. Powiedziałem, że jestem jedynym jego bratem. Więc pani stwierdziła, że ktoś musiał się za mnie podszyć - opowiada Kazimierz Szelążek, brat zaginionego.
- Następna historia była taka, że wyrwał się pielęgniarce i uciekł. Później mówiono, że sam się oddalił ze szpitala - dodaje Jolanta Szelążek, bratowa zaginionego.
Zrozpaczona rodzina zawiadomiła policję. Jak się okazało, o zniknięciu pacjenta, stróżów prawa poinformowali także sami pracownicy szpitala.
- Szpital Powiatowy w Starachowicach powiadomił dyżurnego, że taki mężczyzna oddalił się z oddziału szpitala i wyszedł w niewiadomym kierunku. Rysopis tego pana przekazaliśmy wszystkim policjantom, którzy w tym momencie pełnili służbę - mówi Włodzimierz Stańczak z Komendy Powiatowej Policji w Starachowicach.
Państwo Szelążkowie uważają, że policja nie zrobiła wszystkiego co mogła, by odnaleźć ich upośledzonego krewnego.
- Myślę, że gdyby od razu wzięli ze 20 ludzi i przeczesali lasy, które były w pobliżu szpitala to na pewno by go znaleźli - mówi Kazimierz Szelążek, brat zaginionego.
Rodzina pana Zdzisława podejrzewała, że upośledzony krewny po wyjściu ze szpitala mógł zgubić się w pobliskim lesie. Dlatego rozpoczęła poszukiwania na własną rękę.
- Jeździliśmy dwoma samochodami, wchodziliśmy w głąb lasu. Przeczesaliśmy 15-20 km lasu. Bez skutku - opowiada Kazimierz Szelążek, brat zaginionego.
Największy żal państwo Szelążkowie mają do pracowników szpitala. Ich zdaniem personel nie dopilnował upośledzonego krewnego. Dyrektor starachowickiej placówki nie ma jednak sobie nic do zarzucenia.
- Szpital nie jest jednostka zamkniętą. Każdy pacjent ma prawo udać się do sklepu, do baru, również i ten pacjent mógł to zrobić - twierdzi Bolesław Dopierała, dyrektor szpitala w Starachowicach.
Mija 47 dzień od zaginięcia. Co dziś dzieje się z panem Zdzisławem? Zrozpaczona rodzina wciąż czeka. Z dnia na dzień powoli traci nadzieję, ale resztkami sił wierzy w szczęśliwe zakończenie tej dramatycznej historii. *
* skrót materiału
Reporter: Irmina Brachacz ibrachacz@polsat.com.pl(Telewizja Polsat)
Zdzisław Szelążek od 15 lat choruje na padaczkę. Niedorozwój umysłowy sprawia, że nie jest samodzielny. Od lat pozostaje więc pod opieką brata i bratowej.
- Wystarczy spojrzeć na niego, by stwierdzić, że jest chorą osobą. Sam sobie nie radził - mówi Jolanta Szelążek, bratowa zaginionego.
Silne ataki padaczki sprawiały, że pan Zdzisław był częstym pacjentem radomskich szpitali. Zazwyczaj po ataku przez kilka dni dochodził do siebie pod okiem lekarzy. Kiedy drugiego października wystąpił kolejny napad drgawek, rodzina pana Szelążka sądziła, że tym razem wszystko odbędzie się jak zawsze.
- Brat był w domu, dostał silnego ataku padaczki. Żona zadzwoniła po pogotowie - mówi Kazimierz Szelążek, brat zaginionego.
- Trafił do nas po padaczce, był w ciężkim stanie. Został hospitalizowany na oddziale neurologii - informuje Bolesław Dopierała, dyrektor szpitala w Starachowicach.
Już następnego dnia szpital postanowił wypisać pacjenta do domu. Upośledzonemu panu Zdzisławowi lekarze kazali czekać na brata w szpitalnej poczekalni. Co działo się potem? Zdaniem państwa Szelążków szpital przedstawił im kilka wersji. Jedno jest pewne - pan Kazimierz od tej pory już więcej swojego chorego brata nie zobaczył.
- Zadzwoniłem do szpitala, chciałem go odebrać. Dowiedziałem się, że odebrał go już brat. Powiedziałem, że jestem jedynym jego bratem. Więc pani stwierdziła, że ktoś musiał się za mnie podszyć - opowiada Kazimierz Szelążek, brat zaginionego.
- Następna historia była taka, że wyrwał się pielęgniarce i uciekł. Później mówiono, że sam się oddalił ze szpitala - dodaje Jolanta Szelążek, bratowa zaginionego.
Zrozpaczona rodzina zawiadomiła policję. Jak się okazało, o zniknięciu pacjenta, stróżów prawa poinformowali także sami pracownicy szpitala.
- Szpital Powiatowy w Starachowicach powiadomił dyżurnego, że taki mężczyzna oddalił się z oddziału szpitala i wyszedł w niewiadomym kierunku. Rysopis tego pana przekazaliśmy wszystkim policjantom, którzy w tym momencie pełnili służbę - mówi Włodzimierz Stańczak z Komendy Powiatowej Policji w Starachowicach.
Państwo Szelążkowie uważają, że policja nie zrobiła wszystkiego co mogła, by odnaleźć ich upośledzonego krewnego.
- Myślę, że gdyby od razu wzięli ze 20 ludzi i przeczesali lasy, które były w pobliżu szpitala to na pewno by go znaleźli - mówi Kazimierz Szelążek, brat zaginionego.
Rodzina pana Zdzisława podejrzewała, że upośledzony krewny po wyjściu ze szpitala mógł zgubić się w pobliskim lesie. Dlatego rozpoczęła poszukiwania na własną rękę.
- Jeździliśmy dwoma samochodami, wchodziliśmy w głąb lasu. Przeczesaliśmy 15-20 km lasu. Bez skutku - opowiada Kazimierz Szelążek, brat zaginionego.
Największy żal państwo Szelążkowie mają do pracowników szpitala. Ich zdaniem personel nie dopilnował upośledzonego krewnego. Dyrektor starachowickiej placówki nie ma jednak sobie nic do zarzucenia.
- Szpital nie jest jednostka zamkniętą. Każdy pacjent ma prawo udać się do sklepu, do baru, również i ten pacjent mógł to zrobić - twierdzi Bolesław Dopierała, dyrektor szpitala w Starachowicach.
Mija 47 dzień od zaginięcia. Co dziś dzieje się z panem Zdzisławem? Zrozpaczona rodzina wciąż czeka. Z dnia na dzień powoli traci nadzieję, ale resztkami sił wierzy w szczęśliwe zakończenie tej dramatycznej historii. *
* skrót materiału
Reporter: Irmina Brachacz ibrachacz@polsat.com.pl(Telewizja Polsat)