Zabił syna kata
Zabił syna, który rzucił się na niego z nożem. Przez kilkanaście lat Zygmunt Choromański był bity, szarpany, kopany i poniżany przez swojego syna, Leszka. Wielokrotnie musiał uciekać z własnego domu i nocować na dworcu. Z czasem sytuacja stawała się coraz gorsza. Podczas jednej z awantur syn chwycił za nóż. Pan Zygmunt bronił się i zabił syna. Sąd skazał go za to na 4,5 roku więzienia.
Zygmunt Choromański przez trzydzieści lat był kolejarzem. Piętnaście lat temu na jego barki spadł ogromny ciężar. Jego ukochana żona przegrała walkę z nowotworem. Po jej śmierci został sam z pięciorgiem małych dzieci.
- Natychmiast się załamałem. Osiwiałem w ciągu dwóch tygodni. Różnie to było. Mogłem zacząć pić albo wziąć się za dom i dzieci - wspomina Zygmunt Choromański, który zabił swojego syna.
- Tatuś o nas dbał. Mieliśmy wszystko, co powinny mieć dzieci: jedzenie, ciepło, czysto. Był bardzo dobrym ojcem - mówi Agnieszka Wielechowska, córka pana Zygmunta.
Od początku największe problemy sprawiał Leszek. Nie uczył się, nie pracował. Już jako nastolatek zaczął pić. Był agresywny. Bicie ojca, kopanie go było dla niego czymś zupełnie normalnym.
- Przyleciał do mnie Leszek i prosił żeby zadzwonić na pogotowie, bo tatuś leży. Zeszłam do nich, zobaczyłam, a on rzeczywiście leżał, krew mu się z głowy lała, a na piersiach miał położoną wiązankę kwiatów - opowiada Renata Szmit, sąsiadka Choromańskich.
- Leżałem, byłem cały zakrwawiony. Syn postawił kwiatek i powiedział: "Ch? ci w d?, zdychaj s?synu" - dodaje Zygmunt Choromański.
Córki pana Zygmunta powychodziły za mąż, wyprowadziły się w domu. Z czasem sytuacja stawała się coraz gorsza. Pan Zygmunt został sam ze swoim oprawcą. By nie dać się zakatować, uciekał przed synem z domu.
- Jak widziałem, że on pije, to coś jadłem i uciekałem na stację kolejową. Jeżeli stał pociąg, to w nim nocowałem - mówi Zygmunt Choromański.
Zdesperowany pan Zygmunt kilkukrotnie w czasie awantur wzywał policję. Kiedy jednak Leszek przestawał go okładać, pan Choromański przyjmował jego przeprosiny i zapominał o sprawie. Zamiast wysłać syna za kratki, ciągle wierzył w jego poprawę.
- Jego współpraca nie układała się zbyt dobrze z policją, bo cały czas ochraniał syna. Nawet syn pisał zobowiązanie, że nie będzie spożywał alkoholu, jednak dalej go nadużywał - informuje Jan Kudlak z Komendy Powiatowej Policji w Ostrowi Mazowieckiej.
29 czerwca 2006 roku pan Zygmunt wrócił do domu. Zastał w nim pijanego syna. Wywiązała się kolejna awantura, szarpanina. Ani ojciec, ani syn nie przypuszczali jednak, że skończy się ona tak tragicznie.
- Złapał klucz od wody i uderzył mnie nim w czoło. Zalałem się krwią. Podniosłem się, a syn już biegł do mnie z nożem w ręku. Pamiętam tylko, że się broniłem przed tym nożem, trzymałem go obiema rękoma i prosiłem "Synu, rzuć, rzuć, młody jesteś, jest życie, bo mnie nie zależy" - opowiada Zygmunt Choromański, który zabił swojego syna.
- O godzinie 23. wpadł do nas Zygmunt. Był zakrwawiony, krzyczał, aby zadzwonić na pogotowie, bo niechcący dźgnął nożem Leszka - mówi Renata Szmit, sąsiadka Choromańskich.
Cios nożem w podbrzusze okazał się śmiertelny. Mimo przyjazdu karetki i reanimacji - 30 - letni Leszek Choromański zmarł. Jego ojca, Zygmunta zatrzymano i oskarżono o zabójstwo.
Miesiąc temu sąd skazał pana Zygmunta na 4 i pół roku pozbawienia wolności. Czekając na uprawomocnienie się wyroku pan Choromański wciąż opłakuje swego ukochanego syna Leszka. *
* skrót materiału
Reporter: Irmina Brachacz
ibrachacz@polsat.com.pl