Kto winien tragedii na torach?
30 maja tego roku w Łodzi omal nie zginął pan Marek Szafrański. Nie zdążył uciec samochodem z przejazdu kolejowego przed pociągiem. Takich wypadków jest mnóstwo. Na ogół winą za wypadek obarcza się kierowców. W tym przypadku jednak wiele wskazuje na to, że do tragedii przyczynili się sami urzędnicy.
Przejazd kolejowy przy ul. gen. Okulickiego na północnych przedmieściach Łodzi. To miejsce pan Marek zapamięta do końca życia. - Już wcześniej, jak przejeżdżałem tędy, miałem złe przeczucia - zwierza się kierowca.
Było wtorkowe popołudnie, 30 maja. Tego dnia pan Marek załatwiał interesy koło Łodzi. Wracał do domu swoją furgonetką. Ten przejazd pokonywał już setki razy. Mimo rutyny i tym razem, odruchowo, spojrzał na sygnalizatory. - Były wygaszone. Widziałem tyło ciemne oczodoły sygnalizatorów - opowiada pan Marek.
Pociągu nie było widać. Gdy pan Marek właśnie wjeżdżał na tory - nagle pojawił się pociąg. - Byłem już wtedy na torach. Pamiętam tylko nadjeżdżające czoło lokomotywy. Chciałem uciec do przodu i nie zdążyłem - opowiada kierowca.
Lokomotywa pociągu relacji Gdynia - Katowice staranowała samochód i wlokła go ponad trzysta metrów. Na koniec zepchnęła furgonetkę do rowu. Zdaniem urzędników Zakładu Linii Kolejowych kierowca sam jest sobie winien. - W tym przypadku sygnalizatory działały poprawnie, gdyby było inaczej na pobliskiej stacji Łódź - Żabieniec włączyłby się automatycznie sygnał alarmujący o awarii - zarzeka się Zdzisław Stoszek, wicedyrektor łodzkiego Zakładu Linii Kolejowych.
Kolejowa aparatura alarmująca o awariach, choć ma kilkanaście lat, zdaniem urzędników, jest bardzo precyzyjna. Według kolejowych dokumentów ostatnia awaria sygnalizacji na tym przejściu, zdarzyła się półtora miesiąca przed wypadkiem pana Marka.
Już dwa dni przed wypadkiem urzędniczki miasta Łodzi zostały poinformowane o awarii sygnalizacji na tym przejściu. Mimo, że dostały ostrzegawczy e-mail, nic z tym nie zrobiły.
Pan profesor Marcin Studniarski, dziekan wydziału matematyki osobiście napisał e-mail o awarii na przejeździe przy ul. gen Okulickiego do Urzędu Miasta Łodzi. Nie wiedział jednak, że jego starania pójdą na marne, bo list utknie w urzędowych skrzynkach mailowych. List dotarł do pracownicy Urzędu Miasta Łodzi. Ta odesłała go do Aleksandry Mioduszewskiej z Zarządu Dróg i Transportu. Tam jednak utknął, bo sprawa zepsutej sygnalizacji na przejeździe kolejowym Zarządu Dróg i Transportu po prostu nie dotyczy.
Urzędniczki przesłały w końcu wiadomość do łódzkiego Zakładu Linii Kolejowych, ale dopiero 2 dni po wypadku Pana Marka i 4 dni od momentu otrzymania wiadomości od profesora Studniarskiego.
Pytanie dlaczego urzędniczki zareagowały dopiero po 2 dniach? - Dlatego, że została zrobiona wokół tego wypadku taka, a nie inna atmosfera - tłumaczy Aleksandra Mioduszewska z Zarządu Dróg i Transportu w Łodzi.
Reporter: Łukasz Kurtz