Anna Jarucka - kobieta, która zachwiała kampanią prezydencką
Anna Jarucka - najbardziej tajemnicza postać dzisiejszej sceny politycznej - unika mediów. Była asystentka Włodzimierza Cimoszewicza w ostatnim tygodniu stała się solą w oku lidera w wyścigu do fotela prezydenta.
Kim jest Anna Jarucka i dlaczego zdecydowała się mówić? Z Anną Jarucką rozmawia dziennikarz Interwencji - Łukasz Kurtz.
Łukasz Kurtz: Jakie to uczucie, kiedy ma się przed sobą kilkunastu rozkrzyczanych dziennikarzy sejmowych?
Anna Jarucka: Uczucie jest koszmarne. Ja się absolutnie nie spodziewałam, że to tak może wyglądać. W momencie kiedy wyszłam po posiedzeniu komisji, naprawdę się bałam tego tłumu dziennikarzy, który zresztą uniemożliwił mi powiedzenie czegokolwiek. Nie było żadnych warunków, żeby chociaż jedno sensowne zdanie powiedzieć.
Była pani w każdym medium, w każdym leadzie, zapowiadającym każde wydanie wiadomości. Jak się pani czuje w tej sytuacji?
Fatalnie. Nigdy w życiu nie zabiegałam o tego rodzaju popularność. Jestem nią, szczerze mówiąc, przerażona. Bardzo żałuję, że w ten sposób jest ta sprawa prowadzona, i że właśnie tak jestem cały czas pokazywana. Źle się czuję w tej roli. Nigdy nie zabiegałam o tego rodzaju popularność.
Pani jest osobą, która przynosi pewną wiadomość: "Włodzimierz Cimoszewicz kłamie". Co panią kierowało, kiedy podejmowała pani decyzję, że wejdzie naprawdę "między duży młot a duże kowadło"?
Wbrew swojej woli zostałam w takiej sytuacji postawiona. Od momentu kiedy ABW dokonało przeszukania w moim domu, moja sytuacja zrobiła się dosyć nieciekawa.
Obawiała się pani o swoje bezpieczeństwo?
Otrzymałam rzeczywiście pewne sygnały. Nie chciałabym szerzej na ten temat mówić. W pewnym momencie poczułam, że moja rodzina może być zagrożona.
Pani stanowisko, zeznania przed komisją przeczą człowiekowi, który jeszcze nie tak dawno był liderem sondaży prezydenckich. Co pani sobie wtedy pomyślała?
26 lipca oglądałam transmisję telewizyjną z wypowiedzią pana marszałka Cimoszewicza przed komisją śledczą i po prostu byłam zaszokowana pewnymi rzeczami, które pan marszałek mówił. Moja wiedza na temat tych wydarzeń była inna.
Ale co panią zaszokowało?
Zaszokowały mnie wypowiedzi pana marszałka, na przykład odnośnie jego oświadczenia, kiedy on stwierdził, że popełnił pomyłkę nie wpisując akcji Orlen-u. Byłam przy nim w momencie wypełniania przez niego oświadczenia. On wręcz zamieniał oświadczenie złożone wcześniej w MSZ. Ja mu sama zwróciłam uwagę, że jest to oświadczenie na dzień 31 grudnia 2001 roku, na co pan marszałek stwierdził, że to jest jego oświadczenie, on sam wie najlepiej co posiada - akcji nie posiada w tej chwili. W związku z czym nie będzie ich wpisywał. Natomiast komisji pan marszałek mówił, że po prostu zapomniał, pomylił się.
Przekazała pani komisji kopię dokumentu, z której wynika, że Włodzimierz Cimoszewicz upoważnił panią do podmiany jego oświadczenia majątkowego z 2001 roku. Włodzimierz Cimoszewicz z kolei odpowiada, że dokument, który pani przekazała jest po pierwsze sfałszowany, a podpis, który jest pod tym dokumentem, nie jest jego odręcznym podpisem, tylko pieczęcią podpisu.
To upoważnienie napisałam sobie ręcznie. Zostawiłam do podpisu w sekretariacie. Odebrałam podpisane, więc nie mogę stwierdzić czy było podpisywane odręcznie czy było podbijane faksymilą. Natomiast na pewno ja nie sfałszowałam żadnego dokumentu i nie miałabym możliwości sfałszowania takiego dokumentu. Nigdy nie dysponowałam faksymilą podpisu pana ministra, a nie jestem też osobą zdolną sfałszować ten podpis. W związku z czym kategorycznie zaprzeczam jakobym sfałszowała to upoważnienie. Bardzo chętnie poddam się badaniu na poligrafię, w celu ustalenia czy mówię prawdę. Jeżeli oczywiście takiemu samemu badaniu podda się pan marszałek Cimoszewicz. Uważam, że jako mężczyzna powinien taką decyzję podjąć i jako pierwszy to zrobić. Ja wtedy natychmiast również poddam się takiemu badaniu i może będziemy w stanie ustalić, kto mówi prawdę.
Wokół pani jest mnóstwo osób, które też wykonują pewne ruchy, prowadzą jakąś tam swoją grę. Czy taka pozycja nie sprawia, że czuje się pani w roli pionka na dosyć potężnej arenie politycznej?
Nigdy nie byłam przez nikogo inspirowana, nie byłam przez nikogo namawiana do jakiegokolwiek wystąpienia przeciwko panu marszałkowi. Nie mam żadnych powiązań politycznych z żadną partią, także nikt mnie tutaj nie inspirował. Uznałam w pewnym momencie, że jednak chyba rzeczywiście trzeba wyjaśnić tę sytuację. Nie rozumiem jego ataków na mnie. Od kilku dni pan marszałek konsekwentnie kłamie na mój temat, wypowiadając się o mnie, pomawiając mnie o różne rzeczy, które są nieprawdziwe.
Ale w jaki sposób czuje się pani pomówiona?
Na każdej konferencji pan Cimoszewicz zarzuca mi kolejne rzeczy, których ja nie zrobiłam. Powiedział, że wysłał mnie na bezpłatny urlop w MSZ. Kiedy ja nigdy nie byłam na takim urlopie; można prześledzić historię mojego zatrudnienia, ja cały czas pracowałam. Pan marszałek podważał mój stan umysłowy, twierdząc, że jestem osobą niezrównoważoną. Mówił, że popełniłam przestępstwo, kiedy nie byłam nigdy skazana prawomocnym wyrokiem. Bardzo trudno jest się w tej sytuacji bronić...
Nie używając mediów...
Właśnie. Starałam się do tej pory jak najmniej wypowiadać w mediach. Nie chcę właśnie być posądzana o prowadzenie jakiejkolwiek kampanii medialnej przeciwko panu marszałkowi. To nigdy nie było moim celem. Właściwie tylko tak naprawdę chciałam złożyć zeznania przed komisją i wydawało mi się, że już jakby nie do mnie należy dalsze ocenianie tej sprawy. Niestety ciągle jeszcze jestem uwikłana w tę sprawę i trudno mi powiedzieć jak ona będzie dalej się toczyła. Ja jestem bardzo nią już zmęczona. W tej chwili nie czuję się komfortowo.
Z tego, co pani mówiła wynika, że w styczniu funkcjonariusze Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego weszli do państwa domu bezprawnie.
Rzeczywiście, ja składałam zażalenie do prokuratury na postępowanie funkcjonariuszy ABW. Panowie przyszli, stwierdzili, że robią to przeszukanie "na legitymację" to znaczy bez nakazu prokuratora. Ja zapytałam na czyje polecenie. Dowiedziałam się, że na polecenie pana pułkownika Ryszarda Bieszyńskiego.
Tego samego, który występuje w sprawie Orlenu przy aresztowaniu prezesa?
Tego samego Ryszarda Bieszyńskiego, który stracił ostatnio nazwisko. Zostały odnalezione dokumenty dotyczące marszałka Cimoszewicza. Funkcjonariusze twierdzili, że szukają tajnych szyfrogramów MSZ. W związku z czym zaprotestowałam. Powiedziałam nawet, że być może powinnam zawiadomić pana marszałka o tej sytuacji. Może on zechce interweniować. Na co pan naczelnik departamentu postępowań karnych, który prowadził to przeszukanie skontaktował się telefonicznie z pułkownikiem Bieszyńskim. Powiedział mu, że znaleźli takie, a takie dokumenty. Wysłuchał jakby poleceń pana pułkownika. Po tej rozmowie powiedział mi, że nie mam pana marszałka zawiadamiać, bo oni włożą te dokumenty do koperty, a ja poświadczę na zaklejeniu. Powiedziano mi, że ta koperta nie będzie już przez funkcjonariuszy otwierana. Zostanie przekazana do rąk własnych pana marszałka Cimoszewicza.
Z tego co pani mówi wynika, że Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego działała na prywatne zlecenie Marszałka.
Nie mogę powiedzieć na jakiej zasadzie się to odbywało. Nie mam tutaj żadnych dowodów w tej sprawie, natomiast szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, pan Andrzej Barcikowski jest przyjacielem pana Cimoszewicza. Był szefem grupy doradców w momencie, kiedy pan marszałek Cimoszewicz był premierem w 1996 roku. Panowie od dłuższego czasu na pewno się znają. Współpracowali ze sobą, ale nie jestem w stanie w żaden sposób stwierdzić czy ta akcja ABW była na polecenie pana marszałka Cimoszewicza.
Czy poniosła pani osobiste konsekwencje tego przeszukania?
Tego dnia byłam na zwolnieniu lekarskim. Byłam wtedy w ciąży, która była zagrożona. Byłam przetrzymywana około pięciu godzin w Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Prosiłam czy możemy to przenieść na następny dzień, ponieważ ja miałam umówioną wizytę lekarską. Panowie z ABW na to się nie zgodzili. Potem tego samego dnia, wieczorem panowie przyjechali do mnie do domu i do pierwszej w nocy prowadzili te swoje czynności. W związku z czym bardzo źle się czułam. W konsekwencji następnego dnia poroniłam.
Reporter: Łukasz Kurtz (Telewizja Polsat)
Łukasz Kurtz: Jakie to uczucie, kiedy ma się przed sobą kilkunastu rozkrzyczanych dziennikarzy sejmowych?
Anna Jarucka: Uczucie jest koszmarne. Ja się absolutnie nie spodziewałam, że to tak może wyglądać. W momencie kiedy wyszłam po posiedzeniu komisji, naprawdę się bałam tego tłumu dziennikarzy, który zresztą uniemożliwił mi powiedzenie czegokolwiek. Nie było żadnych warunków, żeby chociaż jedno sensowne zdanie powiedzieć.
Była pani w każdym medium, w każdym leadzie, zapowiadającym każde wydanie wiadomości. Jak się pani czuje w tej sytuacji?
Fatalnie. Nigdy w życiu nie zabiegałam o tego rodzaju popularność. Jestem nią, szczerze mówiąc, przerażona. Bardzo żałuję, że w ten sposób jest ta sprawa prowadzona, i że właśnie tak jestem cały czas pokazywana. Źle się czuję w tej roli. Nigdy nie zabiegałam o tego rodzaju popularność.
Pani jest osobą, która przynosi pewną wiadomość: "Włodzimierz Cimoszewicz kłamie". Co panią kierowało, kiedy podejmowała pani decyzję, że wejdzie naprawdę "między duży młot a duże kowadło"?
Wbrew swojej woli zostałam w takiej sytuacji postawiona. Od momentu kiedy ABW dokonało przeszukania w moim domu, moja sytuacja zrobiła się dosyć nieciekawa.
Obawiała się pani o swoje bezpieczeństwo?
Otrzymałam rzeczywiście pewne sygnały. Nie chciałabym szerzej na ten temat mówić. W pewnym momencie poczułam, że moja rodzina może być zagrożona.
Pani stanowisko, zeznania przed komisją przeczą człowiekowi, który jeszcze nie tak dawno był liderem sondaży prezydenckich. Co pani sobie wtedy pomyślała?
26 lipca oglądałam transmisję telewizyjną z wypowiedzią pana marszałka Cimoszewicza przed komisją śledczą i po prostu byłam zaszokowana pewnymi rzeczami, które pan marszałek mówił. Moja wiedza na temat tych wydarzeń była inna.
Ale co panią zaszokowało?
Zaszokowały mnie wypowiedzi pana marszałka, na przykład odnośnie jego oświadczenia, kiedy on stwierdził, że popełnił pomyłkę nie wpisując akcji Orlen-u. Byłam przy nim w momencie wypełniania przez niego oświadczenia. On wręcz zamieniał oświadczenie złożone wcześniej w MSZ. Ja mu sama zwróciłam uwagę, że jest to oświadczenie na dzień 31 grudnia 2001 roku, na co pan marszałek stwierdził, że to jest jego oświadczenie, on sam wie najlepiej co posiada - akcji nie posiada w tej chwili. W związku z czym nie będzie ich wpisywał. Natomiast komisji pan marszałek mówił, że po prostu zapomniał, pomylił się.
Przekazała pani komisji kopię dokumentu, z której wynika, że Włodzimierz Cimoszewicz upoważnił panią do podmiany jego oświadczenia majątkowego z 2001 roku. Włodzimierz Cimoszewicz z kolei odpowiada, że dokument, który pani przekazała jest po pierwsze sfałszowany, a podpis, który jest pod tym dokumentem, nie jest jego odręcznym podpisem, tylko pieczęcią podpisu.
To upoważnienie napisałam sobie ręcznie. Zostawiłam do podpisu w sekretariacie. Odebrałam podpisane, więc nie mogę stwierdzić czy było podpisywane odręcznie czy było podbijane faksymilą. Natomiast na pewno ja nie sfałszowałam żadnego dokumentu i nie miałabym możliwości sfałszowania takiego dokumentu. Nigdy nie dysponowałam faksymilą podpisu pana ministra, a nie jestem też osobą zdolną sfałszować ten podpis. W związku z czym kategorycznie zaprzeczam jakobym sfałszowała to upoważnienie. Bardzo chętnie poddam się badaniu na poligrafię, w celu ustalenia czy mówię prawdę. Jeżeli oczywiście takiemu samemu badaniu podda się pan marszałek Cimoszewicz. Uważam, że jako mężczyzna powinien taką decyzję podjąć i jako pierwszy to zrobić. Ja wtedy natychmiast również poddam się takiemu badaniu i może będziemy w stanie ustalić, kto mówi prawdę.
Wokół pani jest mnóstwo osób, które też wykonują pewne ruchy, prowadzą jakąś tam swoją grę. Czy taka pozycja nie sprawia, że czuje się pani w roli pionka na dosyć potężnej arenie politycznej?
Nigdy nie byłam przez nikogo inspirowana, nie byłam przez nikogo namawiana do jakiegokolwiek wystąpienia przeciwko panu marszałkowi. Nie mam żadnych powiązań politycznych z żadną partią, także nikt mnie tutaj nie inspirował. Uznałam w pewnym momencie, że jednak chyba rzeczywiście trzeba wyjaśnić tę sytuację. Nie rozumiem jego ataków na mnie. Od kilku dni pan marszałek konsekwentnie kłamie na mój temat, wypowiadając się o mnie, pomawiając mnie o różne rzeczy, które są nieprawdziwe.
Ale w jaki sposób czuje się pani pomówiona?
Na każdej konferencji pan Cimoszewicz zarzuca mi kolejne rzeczy, których ja nie zrobiłam. Powiedział, że wysłał mnie na bezpłatny urlop w MSZ. Kiedy ja nigdy nie byłam na takim urlopie; można prześledzić historię mojego zatrudnienia, ja cały czas pracowałam. Pan marszałek podważał mój stan umysłowy, twierdząc, że jestem osobą niezrównoważoną. Mówił, że popełniłam przestępstwo, kiedy nie byłam nigdy skazana prawomocnym wyrokiem. Bardzo trudno jest się w tej sytuacji bronić...
Nie używając mediów...
Właśnie. Starałam się do tej pory jak najmniej wypowiadać w mediach. Nie chcę właśnie być posądzana o prowadzenie jakiejkolwiek kampanii medialnej przeciwko panu marszałkowi. To nigdy nie było moim celem. Właściwie tylko tak naprawdę chciałam złożyć zeznania przed komisją i wydawało mi się, że już jakby nie do mnie należy dalsze ocenianie tej sprawy. Niestety ciągle jeszcze jestem uwikłana w tę sprawę i trudno mi powiedzieć jak ona będzie dalej się toczyła. Ja jestem bardzo nią już zmęczona. W tej chwili nie czuję się komfortowo.
Z tego, co pani mówiła wynika, że w styczniu funkcjonariusze Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego weszli do państwa domu bezprawnie.
Rzeczywiście, ja składałam zażalenie do prokuratury na postępowanie funkcjonariuszy ABW. Panowie przyszli, stwierdzili, że robią to przeszukanie "na legitymację" to znaczy bez nakazu prokuratora. Ja zapytałam na czyje polecenie. Dowiedziałam się, że na polecenie pana pułkownika Ryszarda Bieszyńskiego.
Tego samego, który występuje w sprawie Orlenu przy aresztowaniu prezesa?
Tego samego Ryszarda Bieszyńskiego, który stracił ostatnio nazwisko. Zostały odnalezione dokumenty dotyczące marszałka Cimoszewicza. Funkcjonariusze twierdzili, że szukają tajnych szyfrogramów MSZ. W związku z czym zaprotestowałam. Powiedziałam nawet, że być może powinnam zawiadomić pana marszałka o tej sytuacji. Może on zechce interweniować. Na co pan naczelnik departamentu postępowań karnych, który prowadził to przeszukanie skontaktował się telefonicznie z pułkownikiem Bieszyńskim. Powiedział mu, że znaleźli takie, a takie dokumenty. Wysłuchał jakby poleceń pana pułkownika. Po tej rozmowie powiedział mi, że nie mam pana marszałka zawiadamiać, bo oni włożą te dokumenty do koperty, a ja poświadczę na zaklejeniu. Powiedziano mi, że ta koperta nie będzie już przez funkcjonariuszy otwierana. Zostanie przekazana do rąk własnych pana marszałka Cimoszewicza.
Z tego co pani mówi wynika, że Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego działała na prywatne zlecenie Marszałka.
Nie mogę powiedzieć na jakiej zasadzie się to odbywało. Nie mam tutaj żadnych dowodów w tej sprawie, natomiast szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, pan Andrzej Barcikowski jest przyjacielem pana Cimoszewicza. Był szefem grupy doradców w momencie, kiedy pan marszałek Cimoszewicz był premierem w 1996 roku. Panowie od dłuższego czasu na pewno się znają. Współpracowali ze sobą, ale nie jestem w stanie w żaden sposób stwierdzić czy ta akcja ABW była na polecenie pana marszałka Cimoszewicza.
Czy poniosła pani osobiste konsekwencje tego przeszukania?
Tego dnia byłam na zwolnieniu lekarskim. Byłam wtedy w ciąży, która była zagrożona. Byłam przetrzymywana około pięciu godzin w Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Prosiłam czy możemy to przenieść na następny dzień, ponieważ ja miałam umówioną wizytę lekarską. Panowie z ABW na to się nie zgodzili. Potem tego samego dnia, wieczorem panowie przyjechali do mnie do domu i do pierwszej w nocy prowadzili te swoje czynności. W związku z czym bardzo źle się czułam. W konsekwencji następnego dnia poroniłam.
Reporter: Łukasz Kurtz (Telewizja Polsat)