"Fala" wśród antyterrorystów?
- W pododdziale istnieje tzw. "fala wojskowa". Nowych wyzywa się od ciot, cweli i cieniasów - opowiada Marcin T. Były szczeciński antyterrorysta twierdzi, że był poniżany, bity, a nawet do niego strzelano. Kiedy mężczyzna poskarżył się przełożonym, stracił pracę.
Oddziały antyterrorystyczne na całym świecie uznawane są za elitę elit. To najlepsi, świetnie wyszkoleni i przygotowani na wszystko policjanci. Przeznacza się ich do najcięższych zadań. Często takich, które wydają się niemożliwe.
Pan Marcin służy w policji od prawie 10 lat. Antyterrorystą został 3 lata temu. Marzył o tym od dziecka. Kiedy wstępował do pododdziału, myślał że złapał Boga za nogi. Miał być jednym z najlepszych. Ale szybko okazało się, że jego wyobrażenie o służbie miało niewiele wspólnego z rzeczywistością.
Pan Marcin opowiedział nam o kilku funkcjonariuszach z jednostki:
Dominik N. pseudonim "Furiat"
- To starszy posterunkowy. Zwykły żołnierz, ale miał dobre układy z dowódcą plutonu Ludwikiem P. Ksywa "Furiat" odpowiada jego charakterowi. Na zajęciach na macie skoczył mi na głowę. Przygniótł mnie do ziemi i tak mnie poddusił, że straciłem przytomność - opowiada Marcin T.
Grzegorz W. pseudonim "Buła"
- Przezywali go "Pan Złotówka" i "Centuś". Za każdą złotówkę dałby się zabić. Wyżywał się na mnie, bo dostałem wyższą niż on nagrodę - wspomina Marcin T.
Przez pierwsze miesiące służby pan Marcin poddał się fali. Liczył na to, że z czasem stanie się pełnoprawnym członkiem oddziału. Twierdzi jednak, że z dnia na dzień atmosfera w jednostce była coraz gorsza. Nie tylko ze względu na funkcjonariuszy, ale też ich dowódców.
- Kiedyś pobił mnie Andrzej P. tzw. "Bromba" za to, że nie posprzątałem w jego szafce - kontynuuje Marcin T.
O całym zajściu pan Marcin powiadomił swoich przełożonych. Jak twierdzi, nie otrzymał od nich jednak żadnej pomocy. Tymczasem fala - zamiast łagodnieć - stawała się coraz bardziej brutalna.
- Kiedyś na zabawie w Sulęcinie, połamali koledze nogę! Wyrywali ją ze stawu kolanowego - opowiada Marcin T.
Kiedy pan Marcin zaczął interweniować u swoich szefów, kryzys w jednostce zaostrzył się. Jak twierdzi, "fala" przestała być tylko "falą". Teraz pan Marcin zaczął... bać się o życie.
- Strzelił do mnie kolega z oddziału. Kula przeszła mi 10 cm od głowy. Gdybym się nie odchylił, to bym oberwał. Drugi strzał był w 2005 r. Marcin S. zapytał się mnie, czy chcę się zesrać ze strachu. Strzelił do mnie. Nie wiedziałem, że to był ślepy nabój - mówi Marcin T.
O mrożących krew w żyłach zdarzeniach pan Marcin powiadomił prokuraturę i komendanta wojewódzkiego. Prokuratura skierowała przeciwko policjantom akt oskarżenia. Komendant czasowo zawiesił ich w pełnieniu służby. Po tygodniu obaj jednak wrócili do pracy. A policjant, który strzelał do pana Marcina z ostrej amunicji... awansował na zastępcę dowódcy oddziału.
Kiedy pan Marcin rozpoczął sądowo-prokuratorską batalię, jego kierownictwo postanowiło przenieść go do innego wydziału. Wtedy zaczął głośno mówić o wszystkim, co działo się w jego dawnej jednostce. W oddziale rozpoczęły się liczne kontrole. Żadna nie wykazała nieprawidłowości.
Niedługo po tym zdarzeniu przybrały nieoczekiwany obrót pan Marcin został bowiem... zwolniony. Dla dobra służby. Decyzję komendant uzasadnił m.in. tym, że policjant "nadużywał prawa do krytyki".
Za sprawą zeznań pana Marcina, w stan oskarżenia postawieni zostali również dowódcy oddziału antyterrorystycznego. Prokuratura zarzuca im, że wiedzieli o wybrykach swoich podwładnych, a mimo to nie zrobili nic, aby je ukrócić. Nikomu nie postawiono jednak zarzutów znęcania się nad młodszymi stażem kolegami. Oficjalnie zatem, fali w szczecińskiej policji nie było i nie ma. Pan Marcin natomiast od 1 czerwca jest bezrobotny. *
* skrót materiału
Reporter: Rafał Zalewski
rzalewski@polsat.com.pl
(Telewizja Polsat)