"Powiesił się na skarpetkach"
Kwiecień 2004. Berlin. W dyskotece Sky Club bawił się 24 letni Artur Daniszewski. Chłopak przebywał w Niemczech od kilku miesięcy. Dorabiał. Pewnego sobotniego wieczoru zainteresowała się nim niemiecka policja. Artur był podejrzany o posiadanie narkotyków. Zatrzymany przez berlińskich funkcjonariuszy trafił do aresztu.
Chwilę później, niemal martwy (w stanie krytycznym) został przewieziony do kliniki. Jak twierdzi niemiecka policja mężczyzna próbował popełnić samobójstwo.
Artur nie odzyskał przytomności przez kilka tygodni. Obrażenia jakich doznał spowodowały niedotlenienie mózgu i paraliż. Lekarze berlińskiej kliniki Charite niewiele mogli zrobić. Chłopak trafił do polskiego szpitala, a potem do rodziny.
Nadziei na odzyskanie zdrowia przez Artura pozostało niewiele. Wiele jest natomiast pytań. Jedno z nich: dlaczego Artur po wizycie w areszcie był umierający. Śledztwo prowadzone przez niemiecką prokuraturę wykazało: "próba samobójcza". Artur - zdaniem śledczych - próbował powiesić się na skarpetkach przywiązanych do kraty na drzwiach swojej celi.
O precyzyjne odpowiedzi niełatwo w niemieckiej prokuraturze. Dwóch z policjantów, którzy pełnili nadzór nad przebywającym w areszcie Arturem odmówiło składania zeznań. Jednak pytań w tej sprawie jest więcej. Co stało się z ubraniem mężczyzny. Zdaniem rodziców w zakrwawionym ubraniu przywieziono go do szpitala.
To nie koniec. Jak okazuje się, niemiecka prokuratura nie posiada nawet głównego dowodu w sprawie samobójstwa Artura - skarpetek. Nie ma najważniejszego dowodu, choć istnieje jeszcze możliwość wznowienia sprawy.
Założenie niemieckiego prokuratora okazało się błędne. Dwa dni po naszej rozmowie prokuratura z Berlina przysłała e-maila:
"Po zakończeniu śledztwa skarpetki zostały zniszczone przez policję."
Nie wiadomo czy w sprawę rzekomego samobójstwa Artura zamieszane są osoby trzecie. Czy ktoś mógł pobić go w areszcie. Prokuratura niemiecka stanowczo wykluczyła użycie przemocy przez funkcjonariuszy. Rodzice Artura czują się bezsilni. Choć chcą aby sprawą zajęła się prokuratura generalna. Nie wierzą, że kiedykolwiek dowiedzą się prawdy. Nie dostali też nigdy żadnego odszkodowania.*
*skrót materiału
Reporter: Magdalena Dercz e-mail, Aneta Krajewska e-mail (Telewizja Polsat)