Samobójstwo w areszcie?
Kolejna odsłona dramatycznych wydarzeń na posterunku policji przy ulicy Grenadierów w Warszawie. 31-letni Krzysztof K. sam zgłosił się na komisariat. Dzień później już nie żył. Andrzej Rzepliński z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka publicznie oskarżył policjantów o jego śmierć. Ci twierdzą, że było to samobójstwo. Odnoszą się też do naszych wcześniejszych materiałów o posterunku na warszawskiej Pradze.
Te słowa powiedział Andrzej Rzepliński z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka w "Poranku Radia TOK FM".
"Sposób, w jaki oni w końcu się dowiedzieli co się stało z ich synem, przypomina mi Peru, czy Moskwę, gdzie człowiek wchodzi na komendę i już nie wychodzi i nic nie wiadomo".
Prof. Andrzej Rzepliński skierował je przeciw warszawskim policjantom z komisariatu przy ulicy Grenadierów. To tam 24 maja tego roku zgłosił się na przesłuchanie 31-letni Krzysztof K.
- Policjanci ustalili, że brał udział w rozboju w aptece i jest sprawcą kradzieży sprzed kilku miesięcy. Ten mężczyzna następnego dnia został okazany ofiarom, które rozpoznały go. Został zatrzymany - opowiada Mariusz Sokołowski z Komendy Stołecznej Policji.
Policjanci z Grenadierów przewieźli Krzysztofa K. do policyjnego aresztu przy ul. Umińskiego. Tam miał czekać na transport do aresztu śledczego. Jednak po kilku godzinach mężczyznę przewieziono karetką do szpitala. Powód? Według policjantów, Krzysztof K. próbował popełnić samobójstwo. Innego zdania jest rodzina mężczyzny.
- Policjanci zgodnie z procedurą pilnowali tego mężczyzny. Co pół godziny sprawdzali, co dzieje się w celi. Ostatni zapis mówiący o tym, że nic się nie wydarzyło jest o 16:30. Potem policjanci kolejny raz udali się na kontrolę i zauważyli wisielca na fragmencie koca - twierdzi Mariusz Sokołowski z Komendy Stołecznej Policji.
- Rodzice mówią jedno: "Widzieliśmy jego ciało, naszym zdaniem nosiło ono ślady obrażeń pobicia" - mówi Radosław Baszuk, adwokat rodziny Krzysztofa K.
Przeszło 10 godzin ratowano życie Krzysztofa K. Niestety, bezskutecznie. Wstępne wyniki sekcji zwłok nie wskazują na to, by Krzysztofowi ktoś pomógł. Pełnomocnik rodziny ofiary twierdzi, że w sprawie jest jednak wiele niejasności.
- Krzysztofa umieszczono w jedynej, podkreślam, w jedynej celi, w której nie funkcjonował monitoring - zauważa Radosław Baszuk, adwokat rodziny Krzysztofa K.
Posterunkiem przy Grenadierów zajmujemy się już po raz trzeci. Ostatnio opowiedzieliśmy o Edycie i Piotrze K. - małżeństwie prawników z Warszawy.
Przypomnijmy, Piotra K. i jego żonę Edytę policja odwiedziła w mieszkaniu podczas imprezy imieninowej. Ich goście bawili się zbyt głośno. Interwencja miała miejsce tuż po północy. Szybko okazało się jednak, że dla państwa K. ta noc miała dopiero się zacząć...
- Zostałam wprowadzona do celi z pięcioma mężczyznami, którzy już tam byli. Tego się po prostu nie da opisać, ci mężczyźni byli pijani, a ja byłam jedyną kobietą - twierdzi Edyta K., która trafiła na posterunek przy ulicy Grenadierów.
- Nie jest prawdą, że ta kobieta została wtrącona do celi, w której byliby jeszcze inni mężczyźni. Ona siedziała razem ze swoim mężem w pomieszczeniu oddzielonym kratą - odpiera zarzuty Mariusz Sokołowski z Komendy Stołecznej Policji.
Piotr J. to kolejna - jak sam twierdzi - ofiara praskich policjantów. Jego horror zaczął się, kiedy zaatakowany przez napastników zadzwonił po pomoc... na policję. Piotr J. mówi, że wszedł z policjantami do restauracji i wskazał napastników, jednak funkcjonariusze to jemu kazali wyjść z lokalu.
- Policjanci chwycili Piotra z tyłu, skuli w kajdanki, rzucili na ziemię, po czym wciągnęli do radiowozu - mówi Artur P., kolega Piotra J.
- Szarpał siedzących tam ludzi, wyzywał, pytał, który z nich go pobił. Niestety, nie wskazał nikogo, jego agresja wzrosła do tego stopnia, że barmanka i właściciel lokali zażądali wyprowadzenia go - wyjaśnia motywy zatrzymania Joanna Węgrzyniak z Komendy Policji przy ul. Grenadierów.
Po kilkunastu godzinach pana Piotra przewieziono do... Izby Wytrzeźwień. Mimo braku badań policjanci stwierdzili, że jest pijany. Po kolejnych kilku godzinach, pobity trafił do domu. To, w jakim był stanie, jego bliscy nagrali amatorską kamerą.
- Trudno mi uwierzyć w to, że człowiek został pobity w jednostce policji. Przez tę jednostkę przewija się bardzo wiele osób. Nie tylko policjantów, ale także strażników miejskich - mówi Mariusz Sokołowski z Komendy Stołecznej Policji.
Według przedstawicieli policji pan Piotr zachowywał się agresywnie, tym samym prowokując swoje zatrzymanie. Policja twierdzi też, że ani podczas zatrzymania, ani na posterunku pan Piotr nie został pobity. Kto go zatem pobił? Nie wiadomo. Co więcej, kilka dni później, to jemu przedstawiono zarzuty - jest podejrzany o... napaść na policjanta.
Również w przypadku Piotra K. i jego żony Edyty wewnętrzne śledztwa nie wykazały żadnych uchybień policjantów. Małżeństwo jednak cały czas odwołuje się od decyzji o umorzeniu śledztwa.
* skrót materiału
Reporterzy: K. Betcher, R. Zalewski