Epileptyk w kajdankach

Epileptyk w kajdankach

Pan Tadeusz Rodzeń wracał ze szkolnej wywiadówki swojej córki. Gdy zbliżał się do przystanku autobusowego, nagle upadł. Zaczął się atak padaczki. Przechodnie wezwali policję.

- Policjanci nie wiedzieli, co temu mężczyźnie jest i wezwali karetkę pogotowia - mówi nadkomisarz Zbigniew Sowa z Komendy Miejskiej Policji w Rzeszowie.

Po chwili przyjechała karetka pogotowia. Jak twierdzi pan Tadeusz, nie przeprowadzono żadnych badań.  

- Jak mam atak i jak ktoś mnie rusza to zachowuje się czasami agresywnie - opowiada pan Tadeusz.

Mężczyznę skuto w kajdanki. Od razu - bez badań - przewieziono go do izby wytrzeźwień. Atak padaczki nie ustępował, a mężczyzna był w szoku - nie wiedział, co się z nim dzieje.

Pan Tadeusz ciągle przebywał w izbie wytrzeźwień. Po paru godzinach zbadano wreszcie zawartość alkoholu w wydychanym powietrzu. Wynik? Na alkomacie stwierdzono zero promili alkoholu.

Stan mężczyzny nie zmieniał się. Wreszcie, po pięciu godzinach lekarz z izby zadecydował o skierowaniu pacjenta do szpitala miejskiego w Rzeszowie. - Był zdezorientowany i miał objawy napadu padaczkowego - mówi lekarz Leszek Czerwiński z szpitala miejskiego w Rzeszowie.

Pana Tadeusza wysłano na neurologię. Według dyrektora szpitala, mężczyzna był trzeźwy. W przeciwnym razie, po kilku godzinach alkomat musiałby wykazać śladowe ilości alkoholu.

Poza tym - małżeństwo państwa Rodzeń należy do ruchu abstynenckiego Krucjaty Wyzwolenia Człowieka. Oboje - jak zapewniają, nie biorą alkoholu do ust.

Największym szokiem dla rodziny okazał się rachunek za - przypomnijmy 5-godzinny - pobyt w izbie wytrzeźwień: 250 złotych!

Reporter Olga Hałabud