Prosty zabieg i... amputacja stopy
Prosty zabieg skończył się amputacją! Na stopie szesnastoletniej Marleny pojawił się haluks - paluch koślawy, który przeszkadzał dziewczynie w chodzeniu. Marlena zdecydowała się na prosty zabieg korekty palca. Niestety, po operacji na stopie pojawiła się martwica i lekarze musieli ją amputować. Rodzice dziewczyny mają żal do szpitala, w którym przeprowadzono operację. Sprawa trafiła do prokuratury.
W Polsce takich zabiegów przeprowadza się codziennie kilkadziesiąt. Dla szesnastoletniej Marleny Osadnik z Dzietrzkowic zakończył się on amputacją stopy. Rodzice dziewczynki mają żal do szpitala, w którym przeprowadzono zabieg.
- Ona cały czas jęczała, że ją boli. Prosiła mnie, żebym jej pomogła - wspomina Teresa Pośpiech, sąsiadka ze szpitalnej sali, na której leżała Marlena Osadnik.
Dwa lata temu na nodze Marleny pojawił się haluks czyli paluch koślawy. Brzydkie i bolesne zniekształcenie stopy utrudniało jej każdy krok. Ból stawał się coraz silniejszy. W maju tego roku Marlena zdecydowała się na prosty zabieg - usunięcie haluksa. Dzięki temu miała chodzić normalnie.
- Mówili, że to jest bardzo prosty zabieg, że po trzech, czterech dniach wrócę do domu, a później zdejmą mi gips i będzie można operować następną stopę - mówi Marlena Osadnik.
Zabieg się udał. Na operowaną stopę założono gips. Jednak już dwa dni po operacji dla Marleny zaczął się prawdziwy koszmar.
- Trzy dni po operacji zaczęło mnie szczypać po drugiej stronie stopy. Czułam, że mam ciasno - mówi Marlena Osadnik, której amputowano stopę.
Teresa Pośpiech, sąsiadka ze szpitalnej sali, na której leżała Marlena dodaje: siedziała nieprzytomna na łóżku. Była już tak zmęczona, że co dwie, trzy minuty budziła się, odzyskiwała przytomność i znowu zasypiała.
Piątego dnia po operacji dziewczynie zdjęto gips. Jednak na uratowanie całej stopy było już za późno. Nogę zaatakowała martwica. Marlenę natychmiast przewieziono do Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi. Tam decyzja mogła być tylko jedna - amputacja.
- To była martwica rozpływna, która grozi infekcją całego organizmu pacjenta - wyjaśnia Zbigniew Lipczyk z Instytut Centrum Zdrowia Matki Polki.
Rodzice Marleny winą za kalectwo córki obarczają szpital w Wieluniu. Miesiąc temu złożyli doniesienie do prokuratury.
- Prokuratura rejonowa wszczęła śledztwo w sprawie nieumyślnego spowodowania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu małoletniej pokrzywdzonej związanego z trwałym kalectwem, jakim była amputacja lewej stopy dziewczynki - mówi Krzysztof Szczepek z Prokuratury Rejonowej w Wieluniu.
- Ze zdjęcia rentgenowskiego wynika, że operacja palucha koślawego została wykonana prawidłowo. Kwestią otwartą są tylko ewentualne dywagacje, czy można było podjąć ryzyko zdjęcia gipsu wcześniej, by zajrzeć, co się pod nim dzieje, kosztem zepsucia własnej operacji? - zastanawia się Zbigniew Lipczyk z Instytutu Centrum Zdrowia Matki Polki.
Czy lekarze z Wielunia popełnili błąd? Na to pytanie być może usłyszymy odpowiedź w sądzie. Jedno jest pewne. Prosty z pozoru zabieg, jakich dziesiątki robi się w Polsce codziennie, zakończył się dla młodej dziewczyny tragicznie. *
* skrót materiału
Reporter: Sylwia Sierpińska ssierpinska@polsat.com.pl(Telewizja Polsat)
- Ona cały czas jęczała, że ją boli. Prosiła mnie, żebym jej pomogła - wspomina Teresa Pośpiech, sąsiadka ze szpitalnej sali, na której leżała Marlena Osadnik.
Dwa lata temu na nodze Marleny pojawił się haluks czyli paluch koślawy. Brzydkie i bolesne zniekształcenie stopy utrudniało jej każdy krok. Ból stawał się coraz silniejszy. W maju tego roku Marlena zdecydowała się na prosty zabieg - usunięcie haluksa. Dzięki temu miała chodzić normalnie.
- Mówili, że to jest bardzo prosty zabieg, że po trzech, czterech dniach wrócę do domu, a później zdejmą mi gips i będzie można operować następną stopę - mówi Marlena Osadnik.
Zabieg się udał. Na operowaną stopę założono gips. Jednak już dwa dni po operacji dla Marleny zaczął się prawdziwy koszmar.
- Trzy dni po operacji zaczęło mnie szczypać po drugiej stronie stopy. Czułam, że mam ciasno - mówi Marlena Osadnik, której amputowano stopę.
Teresa Pośpiech, sąsiadka ze szpitalnej sali, na której leżała Marlena dodaje: siedziała nieprzytomna na łóżku. Była już tak zmęczona, że co dwie, trzy minuty budziła się, odzyskiwała przytomność i znowu zasypiała.
Piątego dnia po operacji dziewczynie zdjęto gips. Jednak na uratowanie całej stopy było już za późno. Nogę zaatakowała martwica. Marlenę natychmiast przewieziono do Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi. Tam decyzja mogła być tylko jedna - amputacja.
- To była martwica rozpływna, która grozi infekcją całego organizmu pacjenta - wyjaśnia Zbigniew Lipczyk z Instytut Centrum Zdrowia Matki Polki.
Rodzice Marleny winą za kalectwo córki obarczają szpital w Wieluniu. Miesiąc temu złożyli doniesienie do prokuratury.
- Prokuratura rejonowa wszczęła śledztwo w sprawie nieumyślnego spowodowania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu małoletniej pokrzywdzonej związanego z trwałym kalectwem, jakim była amputacja lewej stopy dziewczynki - mówi Krzysztof Szczepek z Prokuratury Rejonowej w Wieluniu.
- Ze zdjęcia rentgenowskiego wynika, że operacja palucha koślawego została wykonana prawidłowo. Kwestią otwartą są tylko ewentualne dywagacje, czy można było podjąć ryzyko zdjęcia gipsu wcześniej, by zajrzeć, co się pod nim dzieje, kosztem zepsucia własnej operacji? - zastanawia się Zbigniew Lipczyk z Instytutu Centrum Zdrowia Matki Polki.
Czy lekarze z Wielunia popełnili błąd? Na to pytanie być może usłyszymy odpowiedź w sądzie. Jedno jest pewne. Prosty z pozoru zabieg, jakich dziesiątki robi się w Polsce codziennie, zakończył się dla młodej dziewczyny tragicznie. *
* skrót materiału
Reporter: Sylwia Sierpińska ssierpinska@polsat.com.pl(Telewizja Polsat)