Tragiczny finał eksmisji
Małżeństwo państwa Kozłowskich ze spłatą czynszu zalegało od 6 lat. Przez ten czas dług wobec spółdzielni urósł do dwudziestu tysięcy złotych. Kozłowscy żyli tylko z pensji męża. Po spłacie comiesięcznych zobowiązań, także tych zaległych, na życie zostawało im zaledwie 400 złotych.
Prezes spółdzielni mieszkaniowej twierdzi, że zrobił wszystko aby pomóc tej rodzinie. Dłużnicy - według niego - mieli możliwość zawarcia ugody ze spółdzielnią lub szansę na odpracowanie długu.
Tuż przed świętami, do drzwi mieszkania państwa Kozłowskich zapukał komornik, pani Bożena była sama. Urzędnik, z nakazem sądowym w ręku oświadczył, że przyszedł przeprowadzić eksmisję do lokalu zastępczego.
Lokal zastępczy okazał się dwunastometrowym pomieszczeniem w piwnicy. Z wypadającym oknem, dziurami w ścianach i wysypaną trutką na szczury.
Pani Bożena poprosiła komornika o opinię na temat lokalu, do którego miał ją eksmitować. Kiedy ten wrócił do mieszkania państwa Kozłowskich, pani Bożena już nie żyła. Powiesiła się na klamce. Miała 35 lat.
Najbliżsi pani Bożeny nie mogą pogodzić się z jej śmiercią. Ciężko im mówić o tragedii.
Według piotrkowskiej prokuratury ani prezes spółdzielni, ani komornik nie popełnili błędów podczas wykonywania swoich obowiązków.
Jednak rzecznik prokuratury przyznaje, że choć eksmisja była z punktu widzenia prawa nieunikniona, to jej przeprowadzenie trzy dni przed świętami nie było konieczne.
Reporter: Beata Cholewińska (Telewizja Polsat)