Siedzi, choć nie ma dowodów

Siedzi, choć nie ma dowodów

Zamknęli go, choć nie było śladów zbrodni. Pan Janusz odsiaduje dziewięcioletni wyrok za przestępstwo. Skazano go wyłącznie na podstawie zeznań osoby pokrzywdzonej. Bez dowodów i bez świadków, a przede wszystkim bez opinii biegłych, którzy nie znaleźli śladów popełnienia przestępstwa. Jak działa polski wymiar sprawiedliwości i w jaki sposób powinien orzekać sędzia, od którego zależy czyjeś życie?

Pan Janusz remontował mieszkania. Postanowił poszukać kogoś do sprzątania. Zatrudnił Ukrainkę, Ludmiłę B. Kiedy chciał zabrać ją do pracy, kobieta zażądała zapłaty z góry. Nie mógł zgodzić się na taki układ i zostawił ją na przystanku. Dziesięć dni później został aresztowany.

Od policji dowiedział się, że... zgwałcił i pobił swoją niedoszłą pracownicę. Według jej zeznań, gwałt nastąpił w samochodzie. Miała być bita trzonkiem od łopaty i katowana przez godzinę. Lekarz badający kobietę w szpitalu zaraz po rzekomym zajściu nie stwierdził śladów przemocy i gwałtu.  

Kobieta zażądała 30 tys. zł. odszkodowania. Dostała osiem, bo nie było śladów pobicia. Zeznała też, że napastnik podczas gwałtu użył prezerwatywy. To według niej tłumaczy fakt, że nie znaleziono śladów jego nasienia.

Pan Janusz ma okaleczoną lewą rękę. Ma tylko trzy palce, a możliwość chwytania tylko dwoma. Zdaniem biegłego, zadawanie uderzeń tą ręką, uzbrojoną w trzonek od łopaty jest praktycznie niemożliwe. Poszkodowana Ludmiła B., po godzinnej walce w samochodzie nie zauważyła jego kalectwa.

Uzasadniając wyrok sędzia Anna I. między innymi oparła się na zeznaniach świadków ze słyszenia. Byli nimi policjant spisujący protokół oraz lekarz i pielęgniarka w szpitalu, gdzie przeprowadzano badania. W całej sprawie jest bardzo wiele wątpliwości. Nie ma za to logicznego ciągu wydarzeń, którym powinien kierować się sąd orzekając wyrok.

- Jeżeli nie ma bezpośrednich świadków zajścia i jest to tzw. proces poszlakowy, oparty na dowodach pośrednich, to fakty muszą tworzyć logiczną całość. W innym wypadku nie można skazać podejrzanego - ocenia Piotr Kruszyński, karnista z Uniwersytetu Warszawskiego.

Dla sędzi Anny I., skazanie pana Janusza na dziewięć lat więzienia najwidoczniej było możliwe. Chcieliśmy zapytać panią sędzię o motywy, jakimi się kierowała wydając taki wyrok. Ale gdy dowiedziała się, że przyjedziemy, wzięła urlop i natychmiast wyjechała z Warszawy.

Postanowiliśmy sprawdzić, gdzie przebywa ofiara gwałtu. Okazało się, że po otrzymaniu odszkodowania Ukrainka wróciła do swojego kraju. Mało tego, jej adres i nazwisko, które widnieją w aktach sprawy są nieprawdziwe. Gdzie jest Ludmiła B. - nie wiadomo. Nie wie tego nawet jej adwokat. Kobiety nie można odnaleźć, bo nie ma jej danych. Jest za to sprawca - Janusz M., który stracił nadzieję na sprawiedliwy wyrok. *

*skrót materiału

Reporter: Jarosław Sznerch (Telewizja Polsat)