Śmiertelny atak szerszeni

Śmiertelny atak szerszeni

Maciej J. i Ryszard Osesik z Letnicy koło Zielonej Góry mieli w swoim gospodarstwie rój szerszeni. 25 sierpnia rozdrażnione próbą likwidacji gniazda owady zaatakowały domowników. Mężczyźni nie mieli żadnych szans. Strażacy prawie miesiąc przed tragedią wiedzieli o zagrożeniu.

Sobota 25 sierpnia. Po wieczerzy suto zakrapianej alkoholem, 34-letni Maciej J. podszedł niebezpiecznie blisko gniazda szerszeni. Nie myślał o zagrożeniu.

- Był wypity, podszedł do szerszeni załatwić się. Chwycił za wbity kołek. Ugryzło go ponad dwieście sztuk - wspomina Jadwiga Osesik - matka Macieja J.  

- Po dojeździe na miejsce zobaczyłem zwłoki młodego mężczyzny. Kilka metrów dalej leżało następne ciało. Doszedł mnie głos sanitariusza, który krzyczał: "Uwaga szerszenie". Zobaczyłem rój, którym był oblepiony. Sanitariusz zaczął uciekać, ja także - opowiada Tomasz Łaszczyński, lekarz pogotowia w Zielonej Górze.

Wszyscy świadkowie zdarzenia pamiętają dokładnie jeden fakt. Do dziś nie potrafią zrozumieć dlaczego Jadwiga Osesik - żona i matka śmiertelnie pogryzionych przez szerszeni nie uciekała?

- Wpadłam w szok, gdy zobaczyłam, że syn nie żyje. Nic nie czułam - mówi Jadwiga Osesik.

W Prokuraturze Rejonowej w Zielonej Górze mówią, że zarówno szpital wojewódzki, jak i strażacy prawie miesiąc przed tragedią wiedzieli, że w domu Jadwigi Osesik znajduje się gniazdo szerszeni. Wiedziano też, że zmarły Ryszard Osesik jest uczulony na ich jad.

- Gniazdo znajdowało się w ścianie, nie mogliśmy podjąć bezpośrednich działań celem likwidacji. Zostały przekazane numery telefonów firm, które zajmują się chemicznym usuwaniem owadów - informuje Ryszard Gura z Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Zielonej Górze,

- Zadzwoniliśmy i poinformowano nas, że taka trucizna kosztuje 150 złotych. Nie było nas na nią stać - mówi Jadwiga Osesik, żona i matka tragicznie zmarłych mężczyzn. *

* skrót materiału

Reporter: Ewa Pocztar-Szczerba (Telewizja Polsat)