Dramat poparzonych dzieci
Alicja Bielak i Maja Andrzejewska uległy poparzeniom. Przez kilka dni w potwornym bólu walczyły o życie. Dziś ich ciała pokryte są bliznami i ranami. Dziewczynki czekają jeszcze uciążliwe zabiegi i rehabilitacja. Na to potrzebne są pieniądze, których rodzicom dzieci brakuje.
Trzy miesiące temu państwo Bielakowie poszli do kościoła na komunię swojej córki Nikoli. W domu pod opieką znajomej zostawili dwuletnią Alicję. Dla komunijnych gości gotowano rosół.
- Córeczka cofała się i wpadła na gorący garnek z rosołem - opowiada Anna Bielak, matka poparzonej Alicji.
W szpitalu przez kilka tygodni podawano Alicji morfinę - inaczej nie zniosłaby bólu. Dwa razy przetaczano jej krew. Stan dziewczynki był bardzo ciężki.
- Najgorsze były pierwsze dni. Lekarze mówili, że jeżeli przeżyje 48 godzin, to będzie dobrze. Najtrudniejsze było czekanie - wspomina Krzysztof Bielak, ojciec poparzonej Alicji.
W rozpaczy na diagnozę lekarską czekali również państwo Andrzejewscy. W kwietniu tego roku ich szesnastomiesięczna córeczka Maja wylała na siebie butelkę gorącej wody.
- Wsadziliśmy ją pod prysznic, ale tak potwornie krzyczała, że nie miałam sumienia dalej jej tam trzymać - mówi Marzena Andrzejewska, matka poparzonej Mai.
Maja wylała na siebie niewielką ilość gorącej wody. Jednak u tak małego dziecka oparzenia zagrażały życiu. Dziewczynce musiano przeszczepić skórę.
- Dziecko trafiło do nas w bardzo ciężkim stanie. Miało poparzoną twarz, do tego oparzenia były bardzo rozległe i głębokie - mówi Tomasz Grzechowiak z Zespołu Szpitalnego w Gorzowie Wielkopolskim.
Dziś Alicja i Maja czują się już znacznie lepiej. Jednak o dramatycznych chwilach przypominają blizny i ślady po oparzeniach. Dla rodziców koszmar jeszcze się nie skończył. Dziewczynki czeka wieloletnie leczenie, uciążliwe zabiegi, rehabilitacja. Na to wszystko potrzebne są pieniądze. *
* skrót materiału
Reporter: Żanetta Kołodziejczyk (Telewizja Polsat)
- Córeczka cofała się i wpadła na gorący garnek z rosołem - opowiada Anna Bielak, matka poparzonej Alicji.
W szpitalu przez kilka tygodni podawano Alicji morfinę - inaczej nie zniosłaby bólu. Dwa razy przetaczano jej krew. Stan dziewczynki był bardzo ciężki.
- Najgorsze były pierwsze dni. Lekarze mówili, że jeżeli przeżyje 48 godzin, to będzie dobrze. Najtrudniejsze było czekanie - wspomina Krzysztof Bielak, ojciec poparzonej Alicji.
W rozpaczy na diagnozę lekarską czekali również państwo Andrzejewscy. W kwietniu tego roku ich szesnastomiesięczna córeczka Maja wylała na siebie butelkę gorącej wody.
- Wsadziliśmy ją pod prysznic, ale tak potwornie krzyczała, że nie miałam sumienia dalej jej tam trzymać - mówi Marzena Andrzejewska, matka poparzonej Mai.
Maja wylała na siebie niewielką ilość gorącej wody. Jednak u tak małego dziecka oparzenia zagrażały życiu. Dziewczynce musiano przeszczepić skórę.
- Dziecko trafiło do nas w bardzo ciężkim stanie. Miało poparzoną twarz, do tego oparzenia były bardzo rozległe i głębokie - mówi Tomasz Grzechowiak z Zespołu Szpitalnego w Gorzowie Wielkopolskim.
Dziś Alicja i Maja czują się już znacznie lepiej. Jednak o dramatycznych chwilach przypominają blizny i ślady po oparzeniach. Dla rodziców koszmar jeszcze się nie skończył. Dziewczynki czeka wieloletnie leczenie, uciążliwe zabiegi, rehabilitacja. Na to wszystko potrzebne są pieniądze. *
* skrót materiału
Reporter: Żanetta Kołodziejczyk (Telewizja Polsat)