Kradzieże na zlecenie Niemców

Kradzieże na zlecenie Niemców

Dolnośląskie kościoły świecą pustkami. Święte figurki i barokowe rzeźby padają łupem niemieckich handlarzy. O sprawie rozpisuje się nawet niemiecka prasa, ale nasza policja nie potrafi zapobiec wywozowi dorobku polskiej kultury.

Dolny Śląsk. Jeden z najpiękniejszych regionów w Polsce. Tutejsze zabytki to prawdziwe perły renesansu i baroku. Po otwarciu polsko-niemieckiej granicy region ten stał się oczkiem w głowie niemieckich handlarzy antyków, którzy szybko zorganizowali sprawnie działające szajki złodziei. Dziś większość zabytkowych obiektów Dolnego Śląska świeci pustkami.  

- W zeszłym roku przeprowadziłem kontrolę we wszystkich obiektach sakralnych. Liczba zaginionych rzeczy jest przerażająca. Nie ma obiektu, w którym wszystko byłoby jak w ewidencji - mówi Wojciech Kapałczyński z Dolnośląskiego Urzędu Ochrony Zabytków.

Policja nie przedstawiła nam konkretnych danych dotyczących skali kradzieży. Jedynie szacunki - w ciągu roku przynajmniej 40 kościołów, kaplic i pałaców w okolicach Wrocławia i Jeleniej Góry pada ofiarą grabieży. My dotarliśmy do zaledwie kilku ograbionych obiektów.

W Kaplicy w Proszówce skradziono figurkę Św. Anny. W kościele w Niedowie zdemontowano warte kilkaset tysięcy złotych epitafia. Podobne płaskorzeźby skradziono z ruin kościoła w Sobocie. Ze ściany kościoła w Niwnicy zniknęły kolumny wzdłuż kamiennej płaskorzeźby. W biały dzień. Podczas mszy.

Niemiecka dziennikarka Renate Heidner od kilku lat zbiera dowody kradzieży. Dokładnie zna metody działania szajek złodziei.

- To jest przestępczość zorganizowana. Przyjeżdżają Niemcy i fotografują obiekty. Potem zwracają się do miejscowych, pokazują im zdjęcia i zlecają kradzież. Polacy mówią, ile sobie życzą. Dla Niemców są to oczywiście śmiesznie niskie ceny - opowiada Renate Heidner dziennikarka telewizji MDR

Renate Heidner dostarczyła swoją dokumentację o rabunkach polskiej policji i konserwatorom zabytków. Proceder kradzieży nasilił się po przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej, kiedy ograniczone zostały kontrole na przejściach granicznych. Niemiecka dziennikarka problem zgłosiła także policji niemieckiej i interweniowała u niemieckiego konsula we Wrocławiu. Mimo, że o sprawie donoszą największe niemieckie media, polskie organy ścigania pozostają wobec kradzieży bezradne.

- Policja wiedziała, że granice będzie przekraczać ciężarówka z dziełami sztuki. Nadzorujący akcję policjanci z Wrocławia skierowali swoich podwładnych na przejście graniczne, tyle, że na zupełnie inne - mówi Erich Wiedemann, dziennikarz magazynu Der Spiegel.

Niemieccy dziennikarze sami dotarli do jednego ze zleceniodawców - sprzedawcy antyków z Drezna. Niemiecka i polska policja nie udowodniła mu jednak kradzieży, tylko nielegalne posiadanie antyków. Sprzedawca znów działa na Dolnym Śląsku, gdzie policji nikt się nie obawia. A do nielegalnego wywozu zabytków zachęcają polscy handlarze antyków.

Księża nie wierzą w skuteczność policji. Ranate Heidner uważa, że w biznesie działają niemal wszyscy. I księża i miejscowa ludność, której milczenie kupują rabusie.

Co na to policja? Nieoficjalnie przyznaje, że nie ufa pracownikom służby granicznej. Ufa natomiast miejscowej ludności.

Z cmentarza w Gryfowie dawno już zniknęły najbardziej wartościowe rzeźby i płaskorzeźby. Odrąbaną główkę anioła można sprzedać na niemieckim bazarze za 100 euro. Zabytkowe koryta dla koni, renesansowe ławeczki zmontowane ze stopni pałacowych schodów za kilkaset złotych oferują dolnośląscy handlarze. Oficjalnie nazywają siebie "kolekcjonerami antyków".

Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy za koordynację śledztw dzieł sztuki na terenie Dolnego Śląska odpowiada tylko jeden policjant. Tymczasem złodzieje stworzyli mafijne struktury. W Polsce w skali kraju nie powołano ani jednego specjalnego zespołu do walki z tego rodzaju przestępczością zorganizowaną. Wkrótce taki zespół nie będzie potrzebny. Bo na Śląsku już niewiele zostało. *

* skrót materiału

Reporter: Magdalena Dercz (Telewizja Polsat)