Lekarze zabili?
- Dotknęłam ją za rączkę i już wiedziałam, że nie ma dla niej żadnej nadziei - wspomina Emilia Czupryniak, matka Amelki. Siedmiomiesięczna dziewczynka zmarła zaledwie dwa dni od przybycia do szpitala. Wcześniej nie chorowała.
Gdy w sierpniu tego roku u Amelki wystąpiły wymioty i gorączka, rodzina potraktowała to bardzo poważnie. Natychmiast zaczęły się wizyty u lekarzy. Po kilku dniach jeden z nich skierował dziecko do szpitala.
- Sądziliśmy, że to nieżyt żołądkowy i tak to potraktowaliśmy. Stan dziecka się poprawiał i nic nie zapowiadało, że będziemy mieli z Amelią jakieś problemy - mówi Roman Pomocki, ordynator oddziału dziecięcego szpitala w Kole.
Problemy jednak wystąpiły. Mama Amelki zgłaszała pielęgniarkom, że stan dziecka nie poprawia się. Pielęgniarki co jakiś czas odsyłały ją z czopkami przeciwgorączkowymi. Pani Emila nadal była jednak zaniepokojona stanem córeczki.
W nocy z niedzieli na poniedziałek stan dziewczynki nagle się pogorszył. Gdy wszyscy byli przekonani, że dziewczynka wraca do zdrowia - doszło do najgorszego. Mimo trwającej ponad trzy godziny reanimacji, serduszko Amelki na zawsze się zatrzymało.
Kiedy stan Amelki się pogorszył dziewczynka miała zostać przeniesiona do innego szpitala, ponieważ w Kole nie ma oddziału intensywnej opieki medycznej. Niestety w dwóch szpitalach odmówiono przyjęcia dziecka ze względu na brak odpowiedniego sprzętu. Wezwano także śmigłowiec ratowniczy - ten przyleciał, ale dopiero po prawie trzech godzinach. Wtedy dla dziewczynki było już za późno.
Dlaczego Amelka zmarła? Czy podano jej złe lekarstwa? Może dziewczynka żyłaby nadal, gdyby helikopter nie przyleciał tak późno. Wyniki sekcji wskazują na tzw. zespół Reya, jednak nie jest to ostateczna opinia. Rodzice dziewczynki liczą na to, że prokuratura dokładnie zbada całą sprawę. *
* skrót materiału
Reporter: Joanna Pecht