Buda w płomieniach, pies na łańcuchu
Szok! 28 grudnia 2010 roku w Ścinawce Średniej pod Kłodzkiem ktoś w bestialski sposób podpalił kojec, do którego na krótkim łańcuchu przywiązany był pies - Kuba. Zwierzę doznało bardzo poważnych poparzeń, dziś walczy o życie w prywatnej klinice.
- Jak zaszedłem, to już było po sprawie. Wszystko spalone, cała buda. Pies przyleciał później. Patrzę, rany boskie, cały goły, spalony. Jak go zobaczyłem, to się rozpłakałem, a później strasznie zakląłem - opowiada Władysław Wojciaczyk, właściciel psa.
- Był cały czerwony, żywe mięso, na łbie nic nie miał - dodaje Teresa Wojciaczyk, żona właściciela psa.
Pies cudem przeżył, choć doznał dotkliwych oparzeń. Właściciel był zbyt przywiązany do niego, żeby go uśpić. Maści przepisane przez weterynarza przez prawie dwa tygodnie nie przynosiły ulgi.
- Weterynarz popatrzył i stwierdził, że trzeba go uśpić. Nie zgodziłem się, bo to mój przyjaciel - mówi Władysław Wojciaczyk.
Kto mógł podpalić kojec z psem i dlaczego? Kto jest sprawcą cierpienia Kuby? Nie wiadomo. Do dziś policja szuka sprawców. Sam właściciel nie chce mówić o swoich podejrzeniach, choć jest wstrząśnięty tym, co przydarzyło się jego psu.
- Żeby mówić na kogoś, to trzeba go złapać za rękę. A wiadomo, w telewizji pokazują, że można język komuś wyrwać, jak ktoś za dużo powie - mówi Władysław Wojciaczyk.
- Policja noworudzka prowadzi czynności zmierzające do ustalenia sprawcy tego czynu. Grozi mu kara pozbawienia wolności do lat dwóch - informuje Anna Gałkowska z Prokuratury Rejonowej w Kłodzku.
Kuba, dzięki pomocy fundacji Mrunio, znalazł miejsce w klinice we Wrocławiu. Na razie nie wiadomo jeszcze, czy przeżyje. Jednak każdy dzień leczenia wiąże się z cierpieniem psa, ogromną pracą opiekunów, ale też z ogromnymi kosztami.
- Kuba trafił do nas w złym stanie. Miał całe płaty martwej skóry, która zakrywała rany oparzeniowe. Niestety, pies zaczyna mieć objawy niewydolności pozostałych narządów,
Sama zmiana opatrunku, przemycie trwa około 2-2,5 godziny. Jeden kawałek takiego opatrunku kosztuje 150 złotych, więc to są bardzo kosztowne rzeczy - mówi Justyna Niedzielska-Małkowska z Kliniki Weterynaryjnej "Niedzielscy" we Wrocławiu.
- Każda złotówka się liczy, bo każda złotówka to jest kawałek serca i piękna energia, która jest przekazana dla pieska - dodaje Elżbieta Śmigielski z Fundacji Ochrony Zwierząt i Ochrony Polskiego Dziedzictwa Przyrodniczego Mrunio.
- Nie ma tygodnia, żeby do kliniki nie trafił tego typu pacjent. Mam w tej chwili w szpitalu kotkę, którą ktoś przycisnął drzwiami i wypadły jej jelita. Właściciel pokazał się z nią, został poinformowany, że wymaga ona natychmiastowej pomocy albo eutanazji. Cztery dni później tego samego kota, z tym samym problemem przyniosła emerytka, bo znalazła go w zaklejonym kartonie pod śmietnikiem - podsumowuje Justyna Niedzielska-Małkowska z Kliniki Weterynaryjnej "Niedzielscy" we Wrocławiu.*
* skrót materiału
Reporterka: Sylwia Sierpińska
ssierpinska@polsat.com.pl
(Telewizja Polsat)
- Był cały czerwony, żywe mięso, na łbie nic nie miał - dodaje Teresa Wojciaczyk, żona właściciela psa.
Pies cudem przeżył, choć doznał dotkliwych oparzeń. Właściciel był zbyt przywiązany do niego, żeby go uśpić. Maści przepisane przez weterynarza przez prawie dwa tygodnie nie przynosiły ulgi.
- Weterynarz popatrzył i stwierdził, że trzeba go uśpić. Nie zgodziłem się, bo to mój przyjaciel - mówi Władysław Wojciaczyk.
Kto mógł podpalić kojec z psem i dlaczego? Kto jest sprawcą cierpienia Kuby? Nie wiadomo. Do dziś policja szuka sprawców. Sam właściciel nie chce mówić o swoich podejrzeniach, choć jest wstrząśnięty tym, co przydarzyło się jego psu.
- Żeby mówić na kogoś, to trzeba go złapać za rękę. A wiadomo, w telewizji pokazują, że można język komuś wyrwać, jak ktoś za dużo powie - mówi Władysław Wojciaczyk.
- Policja noworudzka prowadzi czynności zmierzające do ustalenia sprawcy tego czynu. Grozi mu kara pozbawienia wolności do lat dwóch - informuje Anna Gałkowska z Prokuratury Rejonowej w Kłodzku.
Kuba, dzięki pomocy fundacji Mrunio, znalazł miejsce w klinice we Wrocławiu. Na razie nie wiadomo jeszcze, czy przeżyje. Jednak każdy dzień leczenia wiąże się z cierpieniem psa, ogromną pracą opiekunów, ale też z ogromnymi kosztami.
- Kuba trafił do nas w złym stanie. Miał całe płaty martwej skóry, która zakrywała rany oparzeniowe. Niestety, pies zaczyna mieć objawy niewydolności pozostałych narządów,
Sama zmiana opatrunku, przemycie trwa około 2-2,5 godziny. Jeden kawałek takiego opatrunku kosztuje 150 złotych, więc to są bardzo kosztowne rzeczy - mówi Justyna Niedzielska-Małkowska z Kliniki Weterynaryjnej "Niedzielscy" we Wrocławiu.
- Każda złotówka się liczy, bo każda złotówka to jest kawałek serca i piękna energia, która jest przekazana dla pieska - dodaje Elżbieta Śmigielski z Fundacji Ochrony Zwierząt i Ochrony Polskiego Dziedzictwa Przyrodniczego Mrunio.
- Nie ma tygodnia, żeby do kliniki nie trafił tego typu pacjent. Mam w tej chwili w szpitalu kotkę, którą ktoś przycisnął drzwiami i wypadły jej jelita. Właściciel pokazał się z nią, został poinformowany, że wymaga ona natychmiastowej pomocy albo eutanazji. Cztery dni później tego samego kota, z tym samym problemem przyniosła emerytka, bo znalazła go w zaklejonym kartonie pod śmietnikiem - podsumowuje Justyna Niedzielska-Małkowska z Kliniki Weterynaryjnej "Niedzielscy" we Wrocławiu.*
* skrót materiału
Reporterka: Sylwia Sierpińska
ssierpinska@polsat.com.pl
(Telewizja Polsat)