Kat zwierząt
Horror w przytulisku dla zwierząt. Schorowane, wygłodniałe psy dogorywały wśród innych martwych zwierząt. Taki los zgotowała im Ewa B., właścicielka dwóch przytulisk: w Maciejowicach, niedaleko Kozienic i we wsi Krężel, niedaleko Warszawy. Psy umierały z braku miejsca, jedzenia i licznych chorób. Dlaczego nikt nie kontrolował działalności kobiety?
Ewa B. deklarowała się jako miłośniczka zwierząt. Obiecywała, że będzie opiekować się bezdomnymi, chorymi psami, które potrzebują opieki. Niestety, to były tylko deklaracje.
- Człowiek, który ma w sobie uczucia, nie pozwoliłby na to, by zwierzęta znajdowały się w takim stanie: konające, z połamanymi łapami, chodzące po innych zwłokach. Normalny człowiek do czegoś takiego by nie dopuścił - mówi Aniela Roehr ze Stowarzyszenia Obrońców Zwierząt "Arka".
Ewa B. zakładała przytuliska już w wielu miejscowościach. Kiedy je zamykano, przenosiła się do następnych. Tak, jak do Maciejowic, wsi niedaleko Kozienic.
Zamiast opiekować się zwierzętami stworzyła dla nich prawdziwy koszmar.
- Te psy są teraz na pokaz powiązane, ale wieczorem, to pod mój dom przychodzą i nie dają żyć. Niech będzie schronisko, ale z prawdziwego zdarzenia, a nie cmentarzysko. Tu ostatnio był taki smród, że nie dało się przejść - mówi mieszkaniec Maciejowic.
Jeszcze gorszy los Ewa B. zgotowała psom we wsi Krężel, niedaleko Warszawy. To, co odkryli przedstawiciele stowarzyszeń i fundacji zajmujących się zwierzętami, było wprost nie do uwierzenia.
- Od 30 lat zajmuję się zwierzętami. Jeździmy na interwencje i wszędzie, gdzie byłam, było źle, ale to, co tu zastaliśmy, mogło zwalić człowieka z nóg - mówi Krystyna Sroczyńska z Fundacji dla ratowania bezdomnych zwierząt "Emir".
W starej szopie i ciasnych kilku boksach trzymała ponad sto psów. Zwierzęta umierały z braku miejsca, jedzenia, licznych chorób. Te, które jeszcze żyły, poruszały się wśród zwłok innych psów. Nikt tego nie kontrolował, nikt ich nie leczył.
- Psy były we własnych odchodach. Leżały wśród innych, martwych zwierząt i one jadły te psy. W malutkich klatkach były szczenięta. Część nie żyła, cześć dogorywała - opowiada Krystyna Sroczyńska z Fundacji dla ratowania bezdomnych zwierząt "Emir".
Na gminach ciąży obowiązek opieki nad bezdomnymi zwierzętami. Wójt potrzebował więc osoby, która rozwiązałaby ten problem. Ewa B. to wykorzystała. Podpisała umowę z wójtem. Za każdego psa, którym się zajęła dostawała 200 złotych. Biznes się rozwijał, Ewa B. się bogaciła, a zwierzęta umierały.
- Ona była nastawiona wyłącznie na zysk. Psy rozmnażała i sprzedawała szczeniaki. Nie była zainteresowana leczeniem, ani żywieniem zwierząt. Suki miały rodzić i dawać określoną kasę. Te, których nie sprzedała, ginęły od chorób - mówi Krystyna Sroczyńska z Fundacji dla ratowania bezdomnych zwierząt "Emir".
Sprawa trafiła do prokuratury, Ewa B. zniknęła. Na szczęcie zwierzętom zapewniono już godne warunki bytu. Jednak nadal dla ponad setki psów potrzebne są pieniądze na leczenie. Potrzebne są miejsca i osoby, które zajęłyby się tymi biednymi psami. *
* skrót materiału
Reporter: Żanetta Kołodziejczyk e-mail(Telewizja Polsat)
- Człowiek, który ma w sobie uczucia, nie pozwoliłby na to, by zwierzęta znajdowały się w takim stanie: konające, z połamanymi łapami, chodzące po innych zwłokach. Normalny człowiek do czegoś takiego by nie dopuścił - mówi Aniela Roehr ze Stowarzyszenia Obrońców Zwierząt "Arka".
Ewa B. zakładała przytuliska już w wielu miejscowościach. Kiedy je zamykano, przenosiła się do następnych. Tak, jak do Maciejowic, wsi niedaleko Kozienic.
Zamiast opiekować się zwierzętami stworzyła dla nich prawdziwy koszmar.
- Te psy są teraz na pokaz powiązane, ale wieczorem, to pod mój dom przychodzą i nie dają żyć. Niech będzie schronisko, ale z prawdziwego zdarzenia, a nie cmentarzysko. Tu ostatnio był taki smród, że nie dało się przejść - mówi mieszkaniec Maciejowic.
Jeszcze gorszy los Ewa B. zgotowała psom we wsi Krężel, niedaleko Warszawy. To, co odkryli przedstawiciele stowarzyszeń i fundacji zajmujących się zwierzętami, było wprost nie do uwierzenia.
- Od 30 lat zajmuję się zwierzętami. Jeździmy na interwencje i wszędzie, gdzie byłam, było źle, ale to, co tu zastaliśmy, mogło zwalić człowieka z nóg - mówi Krystyna Sroczyńska z Fundacji dla ratowania bezdomnych zwierząt "Emir".
W starej szopie i ciasnych kilku boksach trzymała ponad sto psów. Zwierzęta umierały z braku miejsca, jedzenia, licznych chorób. Te, które jeszcze żyły, poruszały się wśród zwłok innych psów. Nikt tego nie kontrolował, nikt ich nie leczył.
- Psy były we własnych odchodach. Leżały wśród innych, martwych zwierząt i one jadły te psy. W malutkich klatkach były szczenięta. Część nie żyła, cześć dogorywała - opowiada Krystyna Sroczyńska z Fundacji dla ratowania bezdomnych zwierząt "Emir".
Na gminach ciąży obowiązek opieki nad bezdomnymi zwierzętami. Wójt potrzebował więc osoby, która rozwiązałaby ten problem. Ewa B. to wykorzystała. Podpisała umowę z wójtem. Za każdego psa, którym się zajęła dostawała 200 złotych. Biznes się rozwijał, Ewa B. się bogaciła, a zwierzęta umierały.
- Ona była nastawiona wyłącznie na zysk. Psy rozmnażała i sprzedawała szczeniaki. Nie była zainteresowana leczeniem, ani żywieniem zwierząt. Suki miały rodzić i dawać określoną kasę. Te, których nie sprzedała, ginęły od chorób - mówi Krystyna Sroczyńska z Fundacji dla ratowania bezdomnych zwierząt "Emir".
Sprawa trafiła do prokuratury, Ewa B. zniknęła. Na szczęcie zwierzętom zapewniono już godne warunki bytu. Jednak nadal dla ponad setki psów potrzebne są pieniądze na leczenie. Potrzebne są miejsca i osoby, które zajęłyby się tymi biednymi psami. *
* skrót materiału
Reporter: Żanetta Kołodziejczyk e-mail(Telewizja Polsat)