Zginął pracownik, winnych nie ma
Krzysztof Pruszewicz zginął w brodnickiej fabryce czekolady. Wpadł do maszyny mieszającej czekoladę. Prokuratura uznała, że jedynym winnym wypadku jest sam Krzysztof. Innego zdania jest jego rodzina. Bliscy mężczyzny twierdzą, że był on przemęczony i nie miał specjalnego, antypoślizgowego obuwia.
Krzysztof Pruszewicz miał 21 lat. Fabryka czekolady w Brodnicy była jego pierwszym zakładem pracy. Pracował tam zaledwie dwa miesiące. 16 kwietnia nad ranem wpadł do mieszalnika z czekoladą. Gdy pracownicy dobiegli do urządzenia, mężczyzna jeszcze żył pomimo tego, że był miażdżony przez łopaty maszyny. Zmarł w szpitalu dwie godziny później.
Sekcja zwłok wykazała, że mężczyzna doznał zmiażdżenia lewej strony ciała, miał przecięte żyły szyjne, rozerwane płuco, złamaną szczękę oraz liczne obrażenia głowy i ud. Prokuratura twierdzi, że jedynym winnym wypadku jest Krzysztof. Innego zdania jest rodzina mężczyzny.
- Krzysiek pracował bardzo ciężko. Po 12 godzinach pracy miał 12 godzin odpoczynku. Chodził z podkrążonymi oczami, nie miał siły, cały czas spał - wspomina Magda Pruszewicz, siostra Krzysztofa.
Norma zawarta w kodeksie pracy pozwala przepracować 150 nadgodzin w ciągu roku. Krzysztof przepracował 160 nadgodzin w ciągu dwóch miesięcy. Świadczą o tym dokumenty skrupulatnie przez niego gromadzone. Zarabiał około 1800 złotych na rękę.
- Nie miał siły w gospodarstwie pracować, bo był zmęczony. Nawet tego nie wymagałem od syna - opowiada Jerzy Pruszewicz, ojciec Krzysztofa.
Przemęczenie prawdopodobnie nie było jedyną przyczyną tragedii. Pracodawca powinien zapewnić mu specjalne buty. W fabryce jest bowiem bardzo ślisko. Krzysztof nigdy ich nie dostał. W chwili śmiertelnego wypadku miał na nogach własne obuwie.
- Krzysiek zużył trzy pary swojego obuwia. Zakład pracy wydaje buty z atestem dopiero po trzech miesiącach okresu próbnego. Najpierw miał na sobie trampki, potem adidasy, ale się w nich ślizgał, a później półtrampki. W nich zginął - wylicza Magdalena Pruszewicz, siostra Krzysztofa.
Poszliśmy sprawdzić jakie buty powinien mieć Krzysztof. Te, w których można bezpiecznie pracować w takich warunkach, jak w fabryce, kosztują 80 złotych. Tyle kosztowało życie Krzysztofa.
- Jeżeli brak środków ochrony indywidualnej, bądź też brak obuwia roboczego były bezpośrednią przyczyna wypadku, to stanowi to wykroczenie, może również mieć znamiona przestępstwa i powinno być zgłoszone do prokuratury - twierdzi Andrzej Kwaliński z Okręgowego Inspektoratu Pracy w Warszawie.
Według prokuratury, brak butów zapewniających bezpieczeństwo i zmęczenie pracownika nie są wystarczającym dowodem. Prokuratura sprawę postawiła jasno, winny jest Krzysztof. Niewinny - właściciel zakładu. W takim przypadku rodzinie nie należy się żadne odszkodowanie.
Prokuratura twierdzi, że Krzysztof sam naraził się na niebezpieczeństwo blokując czujnik maszyny. Jednak tak robili wszyscy pracownicy. Dokładne wybranie masy czekoladowej, przy wyłączonych łopatach urządzenia było niemożliwe. Czujnik był zaślepiony cały czas taśmą klejącą i pieluchą. Anonimowy list od jednego z pracowników to potwierdza:
"Postanowiłam do Was napisać o tym, co się stało u nas w zakładzie. Zginął Twój brat, to nie była jego wina. Pan M. zawiązał główny czujnik krańcówki, którym maszyna była zablokowana. On nie mógł zatrzymać tej maszyny, bo główna krańcówka była zablokowana pieluchą. Tak go uczył brygadzista."
Prokuratura zbagatelizowała fakt, że mieszalnik nie posiadał tablic bezpieczeństwa. Nie ma także dokumentacji dotyczącej szkoleń Krzysztofa. Mężczyzna zaczął i skończył pracę na stanowisku pomocnika. Tak wynika z dokumentów. Jednak w protokołach sporządzonych przez zakład po jego śmierci - jest brygadzistą.
- Umowa o pracę może być w taki sposób skonstruowana, że będzie upoważniała pracownika do pracy na wielu stanowiskach. Natomiast faktem jest, że praca na określonym stanowisku czy z konkretną maszyną powinna być poprzedzona szkoleniem w zakresie BHP i obsługi takiej maszyny. Szkolenie to powinno być potwierdzone w formie pisemnej. Tego typu nieprawidłowość jest wykroczeniem zagrożonym karą grzywny - informuje Andrzej Kwaliński z Okręgowego Inspektoratu Pracy w Warszawie.
Żaden z pracowników nie chciał rozmawiać z nami o tym, co się dzieje w fabryce czekolady. Jej właścicielem jest Wojciech W. To szanowany obywatel miasta, funduje pomniki, pomaga dzieciom. Mężczyzna nie chciał się z nami spotkać i porozmawiać o wypadku swojego pracownika. *
* skrót materiału
Reporter: Bożena Golanowska e-mail(Telewizja Polsat)
Sekcja zwłok wykazała, że mężczyzna doznał zmiażdżenia lewej strony ciała, miał przecięte żyły szyjne, rozerwane płuco, złamaną szczękę oraz liczne obrażenia głowy i ud. Prokuratura twierdzi, że jedynym winnym wypadku jest Krzysztof. Innego zdania jest rodzina mężczyzny.
- Krzysiek pracował bardzo ciężko. Po 12 godzinach pracy miał 12 godzin odpoczynku. Chodził z podkrążonymi oczami, nie miał siły, cały czas spał - wspomina Magda Pruszewicz, siostra Krzysztofa.
Norma zawarta w kodeksie pracy pozwala przepracować 150 nadgodzin w ciągu roku. Krzysztof przepracował 160 nadgodzin w ciągu dwóch miesięcy. Świadczą o tym dokumenty skrupulatnie przez niego gromadzone. Zarabiał około 1800 złotych na rękę.
- Nie miał siły w gospodarstwie pracować, bo był zmęczony. Nawet tego nie wymagałem od syna - opowiada Jerzy Pruszewicz, ojciec Krzysztofa.
Przemęczenie prawdopodobnie nie było jedyną przyczyną tragedii. Pracodawca powinien zapewnić mu specjalne buty. W fabryce jest bowiem bardzo ślisko. Krzysztof nigdy ich nie dostał. W chwili śmiertelnego wypadku miał na nogach własne obuwie.
- Krzysiek zużył trzy pary swojego obuwia. Zakład pracy wydaje buty z atestem dopiero po trzech miesiącach okresu próbnego. Najpierw miał na sobie trampki, potem adidasy, ale się w nich ślizgał, a później półtrampki. W nich zginął - wylicza Magdalena Pruszewicz, siostra Krzysztofa.
Poszliśmy sprawdzić jakie buty powinien mieć Krzysztof. Te, w których można bezpiecznie pracować w takich warunkach, jak w fabryce, kosztują 80 złotych. Tyle kosztowało życie Krzysztofa.
- Jeżeli brak środków ochrony indywidualnej, bądź też brak obuwia roboczego były bezpośrednią przyczyna wypadku, to stanowi to wykroczenie, może również mieć znamiona przestępstwa i powinno być zgłoszone do prokuratury - twierdzi Andrzej Kwaliński z Okręgowego Inspektoratu Pracy w Warszawie.
Według prokuratury, brak butów zapewniających bezpieczeństwo i zmęczenie pracownika nie są wystarczającym dowodem. Prokuratura sprawę postawiła jasno, winny jest Krzysztof. Niewinny - właściciel zakładu. W takim przypadku rodzinie nie należy się żadne odszkodowanie.
Prokuratura twierdzi, że Krzysztof sam naraził się na niebezpieczeństwo blokując czujnik maszyny. Jednak tak robili wszyscy pracownicy. Dokładne wybranie masy czekoladowej, przy wyłączonych łopatach urządzenia było niemożliwe. Czujnik był zaślepiony cały czas taśmą klejącą i pieluchą. Anonimowy list od jednego z pracowników to potwierdza:
"Postanowiłam do Was napisać o tym, co się stało u nas w zakładzie. Zginął Twój brat, to nie była jego wina. Pan M. zawiązał główny czujnik krańcówki, którym maszyna była zablokowana. On nie mógł zatrzymać tej maszyny, bo główna krańcówka była zablokowana pieluchą. Tak go uczył brygadzista."
Prokuratura zbagatelizowała fakt, że mieszalnik nie posiadał tablic bezpieczeństwa. Nie ma także dokumentacji dotyczącej szkoleń Krzysztofa. Mężczyzna zaczął i skończył pracę na stanowisku pomocnika. Tak wynika z dokumentów. Jednak w protokołach sporządzonych przez zakład po jego śmierci - jest brygadzistą.
- Umowa o pracę może być w taki sposób skonstruowana, że będzie upoważniała pracownika do pracy na wielu stanowiskach. Natomiast faktem jest, że praca na określonym stanowisku czy z konkretną maszyną powinna być poprzedzona szkoleniem w zakresie BHP i obsługi takiej maszyny. Szkolenie to powinno być potwierdzone w formie pisemnej. Tego typu nieprawidłowość jest wykroczeniem zagrożonym karą grzywny - informuje Andrzej Kwaliński z Okręgowego Inspektoratu Pracy w Warszawie.
Żaden z pracowników nie chciał rozmawiać z nami o tym, co się dzieje w fabryce czekolady. Jej właścicielem jest Wojciech W. To szanowany obywatel miasta, funduje pomniki, pomaga dzieciom. Mężczyzna nie chciał się z nami spotkać i porozmawiać o wypadku swojego pracownika. *
* skrót materiału
Reporter: Bożena Golanowska e-mail(Telewizja Polsat)