Lekarz badał - rak zabijał

Lekarz badał - rak zabijał

Bernadeta Kielar zmarła na raka szyjki macicy. Przed śmiercią kobieta regularnie chodziła do ginekologa, bo była w ciąży. Niestety, mimo licznych badań, doktor B. nie wykrył choroby. Rodzina zmarłej twierdzi, że to dlatego, iż zrobił kobiecie cytologię dopiero przy trzeciej wizycie. Gdy przyszły wyniki, było już za późno.

- Żalu by nie było, gdyby ona nie chodziła do lekarza, ale ona pilnowała się, badała się - rozpacza Janina Kielar, teściowa pani Bernadety.

Bernadeta Kielar zaskarżyła w ubiegłym roku swojego ginekologa. Twierdziła, że nie wykrył u niej raka szyjki macicy. Dziś tą sprawą zajmuje się już tylko mąż pani Bernadety, pan Jacek. Kobieta zmarła w kwietniu tego roku.  

- Bratowa przez cały czas była pod opieką lekarza, co dwa tygodnie chodziła na wizytę i rak nie został on wykryty na czas - mówi Barbara Drapała, siostra pana Jacka.

Pani Bernadeta do prywatnego gabinetu Andrzeja B., znanego w Przeworsku lekarza ginekologa, trafiła w szóstym tygodniu ciąży. Wcześniej poznała go w szpitalu.

- Zdecydowaliśmy, żeby żona chodziła do tego ordynatora. To było w 2008 roku. Ona z krwawieniem trafiła do szpitala, myśleliśmy, że poroni, a okazało się, że z innego powodu krwawiła - wspomina Jacek Kielar, mąż pani Bernadety.

Rodzina zmarłej twierdzi, że lekarz zrobił cytologię dopiero na trzeciej wizycie. Wynik: co najmniej niepokojący. Kilka tygodni później, kolejna cytologia i znowu czekanie. Następnie pobranie wycinka. W tym samym czasie kobieta trzy razy przebywała w szpitalu w Przeworsku.

- Po każdej wizycie bratowa się źle czuła, występowały krwawienia, mówiła, że coś jest nie tak opowiada Barbara Drapała, siostra pana Jacka.

- Mija sześć tygodni, żona powtarza cytologię i wychodzi ten sam wynik: do zaleceń do kolkoskopii. Badanie przeprowadzono dopiero 3 lutego. Dwa tygodnie później żona idzie znowu do ginekologa, i słyszy, że wszystko jest dobrze, skoro nie ma wyników z histopatologii, to wszystko musi być dobrze - dodaje pan Jacek.

Mijają kolejne dni, z panią Bernadetą próbuje skontaktować się tym razem już szpital w Rzeszowie. Pilnie jej poszukuje.

- Dopiero 19 marca żona dostała telefon z Rzeszowa, że powinna od trzech dni leżeć w szpitalu. Zaraz zadzwoniła do ginekologa, a ten ją uspokajał, żeby się nie martwiła, że tylko profesor chce ją zbadać - opowiada pan Jacek.

- Lekarz w Rzeszowie spytał się jej, kiedy była u ginekolog, skoro jest taki stan - mówi Barbara Drapała, siostra pana Jacka.

- Wyniki biopsji były już 19 lutego, a trafiły do nas 14 marca, czyli prawie miesiąc zajęło szpitalowi ich wysłanie. Wyniki wskazywały, że jest już choroba nowotworowa - dodaje pan Jacek.

Diagnoza jest jak wyrok: nowotwór złośliwy. Lekarze muszą czekać jeszcze kilka tygodni, żeby w 32. tygodniu ciąży pani Bernadeta urodziła dziecko. Dopiero wtedy mogą zacząć leczenie.

- Syn urodził się zdrowy, ważył 1,7 kg - mówi pan Jacek.

Lekarz, u którego leczyła się pani Bernadeta, nie chce wypowiadać się przed kamerą. Swoje oświadczenie wysyła nam przez e-mail:

"Najistotniejszą okolicznością w tej sprawie jest fakt, że u wyżej wymienionej pacjentki nie występował rak płaskonabłonkowy, ale bardzo rzadko występująca, niezwykle agresywna forma nowotworu szyjki macicy - niezróżnicowany rak szklistoziarnisty. Ten typ nowotworu rozwija się wewnątrzszyjkowo i zwykle nie daje materiału, który można uzyskać przez cytologię - co za tym idzie rozpoznanie jest bardzo późne, zazwyczaj w stadium zaawansowanym. Reasumując, chcę podkreślić, że w działaniach moich oraz procedurach w Oddziale Ginekologii nie było żadnego błędu w sztuce."

Pani Bernadeta zaskarżyła swojego lekarza. Domagała się 700 tysięcy złotych zadośćuczynienia. Niestety, nie doczekała się pierwszej rozprawy. Zmarła rok po diagnozie, w kwietniu tego roku.

- Nie mogę zrozumieć, że tylu lekarzy ją badało i nic nie wskórali - mówi Janina Kielar, teściowa pani Bernadety.

- Przez pięć miesięcy żona chodzi do ginekologa, trzy razy jest w szpitalu, przechodzi dwie cytologie a później trafia do szpitala w Rzeszowie, gdzie profesor stwierdza guza wielkości 7 cm - dodaje pan Jacek.

Mąż pani Bernadety nie poddaje się. Chce walczyć dalej. Dzieci wychowuje sam z pomocą rodziny.

- Dziewczynka bardzo to przeżywa, czeka aż mama przyjdzie, pyta dlaczego umarła tak młodo. Ten mały nie rozumie jeszcze, ale woła swoją mamusię - rozpacza Janina Kielar, treściwa pani Bernadety.

- Są to pieniądze dla dzieci, zapewnią im lepszą przyszłości. Matki nic im jednak nie zwróci, są pokrzywdzone do końca życia - podsumowuje pan Jacek.*

* skrót materiału

Reporter: Aneta Krajewska

akrajewska@polsat.com.pl