Wójt na podsłuchu!
Afera podsłuchowa w Wiązownicy na Podkarpaciu. Sekretarz gminy miał podsłuchiwać wójta, by znaleźć na niego haka! Sprawa wyszła na jaw, bo zgubił dyktafon. Sekretarz tłumaczył się, że podsłuchiwanie zlecili mu koledzy z Prawa i Sprawiedliwości. Jednak po kilku dniach zmienił wersję wydarzeń.
Dyktafon leżący na schodach przy wejściu do urzędu na początku marca znalazło dwóch pracowników urzędu gminy. Przypuszczali, że mogła go zgubić dziennikarka, która robiła materiał o gminie.
Po odsłuchaniu nagrań ustalono, że ktoś podsłuchuje wójta i urzędników gminy. W pamięci dyktafonu było osiem rozmów. Większość z nich nagrano w gabinecie wójta. Część dotyczyła prywatnych spraw urzędników. Najgłośniej słychać było głos sekretarza gminy Błażeja Piliszki. Urzędnik najpierw nie przyznawał się, że to on nagrywał.
- Później przyznał, że dostał go trzy lata temu po jednym z zebrań klubu PiS - opowiada Roman Cetnarowicz, pracownik gminy Wiązownica.
- To było kilka miesięcy po wyborach. Pan T. dał mi ten dyktafon na zasadzie takiej, że gdyby było coś do nagrania, to proszę - mówił Błażej Pliszko dziennikarzowi jednej z gazet 12 marca 2010 roku.
Po wybuchu afery podsłuchowej sekretarz gminy Wiązownica zachorował. Nie kurował się widocznie w domu, bo przez dwa dni nie udało się nam go tam zastać. Postanowiliśmy więc zapytać dyrektora biura poselskiego posła Golby, czy to on zlecił Błażejowi Piliszce nagrywanie wójta.
- Ja żadnego dyktafonu panu Piliszce nie dawałem - zapewnia Mariusz T., dyrektor biura poselskiego Mieczysława Golby z PiS.
- Potraktujmy to w ten sposób, że to jest żart - dodaje poseł Mieczysław Golba.
Próbujemy ustalić, czy radni PiS rzeczywiście wiedzieli, że sekretarz na zlecenie próbuje nagrać wypowiedzi kompromitujące wójta. Ci jednak nie są skorzy do rozmowy.
- Wiem na pewno, ze dyktafonu nie dawał panu sekretarzowi pan T. - twierdzi Jan Żołyniak, przewodniczący rady gminy Wiązownica
- Ja nie podsłuchiwałem. Ja nagrywałem siebie. Nigdy nikomu nie przekazywałem tych taśm. Państwo w tej chwili działają na moją niekorzyść zdrowotną - usłyszeliśmy od Błażeja Piliszko.
Niespełna tydzień po wybuchu afery podsłuchowej sekretarz Błażej Piliszko zmienił wersję wydarzeń. Na sesji rady gminy nie zaprzeczył, że podsłuchiwał wójta, ale nie robił tego na zlecenie, tylko z własnej inicjatywy. Zdaniem Piliszki to wójt zmusił go do
oświadczenia, że działał na zlecenie PiS-u.
- Wójt powiedział, że jeżeli powiem, że nagrywałem dla swoich potrzeb, to każe mi natychmiast pisać wypowiedzenie - twierdzi Błażej Piliszko.
- Mógł powiedzieć, że żona go do tego zmuszała. Mógł powiedzieć wszystko. Podał konkretne nazwiska, konkretne stanowiska - mówi Marian Ryznar, wójt Wiązownicy.
Wójt Wiązownicy, chce aby aferze podsłuchowej przyjrzała się prokuratura. Złożył już zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa.
- Istnieje duże prawdopodobieństwo, że rozmowy były utrwalane w celu ujawnienia ich osobom postronnym. Jest to przestępstwo zagrożone karą do dwóch lat pozbawienia wolności - informuje Marta Pętkowska z Prokuratury Okręgowej w Przemyślu.*
* skrót materiału
Reporter: Ewa Pocztar-Szczerba
epocztar@polsat.com.pl(Telewizja Polsat)
Po odsłuchaniu nagrań ustalono, że ktoś podsłuchuje wójta i urzędników gminy. W pamięci dyktafonu było osiem rozmów. Większość z nich nagrano w gabinecie wójta. Część dotyczyła prywatnych spraw urzędników. Najgłośniej słychać było głos sekretarza gminy Błażeja Piliszki. Urzędnik najpierw nie przyznawał się, że to on nagrywał.
- Później przyznał, że dostał go trzy lata temu po jednym z zebrań klubu PiS - opowiada Roman Cetnarowicz, pracownik gminy Wiązownica.
- To było kilka miesięcy po wyborach. Pan T. dał mi ten dyktafon na zasadzie takiej, że gdyby było coś do nagrania, to proszę - mówił Błażej Pliszko dziennikarzowi jednej z gazet 12 marca 2010 roku.
Po wybuchu afery podsłuchowej sekretarz gminy Wiązownica zachorował. Nie kurował się widocznie w domu, bo przez dwa dni nie udało się nam go tam zastać. Postanowiliśmy więc zapytać dyrektora biura poselskiego posła Golby, czy to on zlecił Błażejowi Piliszce nagrywanie wójta.
- Ja żadnego dyktafonu panu Piliszce nie dawałem - zapewnia Mariusz T., dyrektor biura poselskiego Mieczysława Golby z PiS.
- Potraktujmy to w ten sposób, że to jest żart - dodaje poseł Mieczysław Golba.
Próbujemy ustalić, czy radni PiS rzeczywiście wiedzieli, że sekretarz na zlecenie próbuje nagrać wypowiedzi kompromitujące wójta. Ci jednak nie są skorzy do rozmowy.
- Wiem na pewno, ze dyktafonu nie dawał panu sekretarzowi pan T. - twierdzi Jan Żołyniak, przewodniczący rady gminy Wiązownica
- Ja nie podsłuchiwałem. Ja nagrywałem siebie. Nigdy nikomu nie przekazywałem tych taśm. Państwo w tej chwili działają na moją niekorzyść zdrowotną - usłyszeliśmy od Błażeja Piliszko.
Niespełna tydzień po wybuchu afery podsłuchowej sekretarz Błażej Piliszko zmienił wersję wydarzeń. Na sesji rady gminy nie zaprzeczył, że podsłuchiwał wójta, ale nie robił tego na zlecenie, tylko z własnej inicjatywy. Zdaniem Piliszki to wójt zmusił go do
oświadczenia, że działał na zlecenie PiS-u.
- Wójt powiedział, że jeżeli powiem, że nagrywałem dla swoich potrzeb, to każe mi natychmiast pisać wypowiedzenie - twierdzi Błażej Piliszko.
- Mógł powiedzieć, że żona go do tego zmuszała. Mógł powiedzieć wszystko. Podał konkretne nazwiska, konkretne stanowiska - mówi Marian Ryznar, wójt Wiązownicy.
Wójt Wiązownicy, chce aby aferze podsłuchowej przyjrzała się prokuratura. Złożył już zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa.
- Istnieje duże prawdopodobieństwo, że rozmowy były utrwalane w celu ujawnienia ich osobom postronnym. Jest to przestępstwo zagrożone karą do dwóch lat pozbawienia wolności - informuje Marta Pętkowska z Prokuratury Okręgowej w Przemyślu.*
* skrót materiału
Reporter: Ewa Pocztar-Szczerba
epocztar@polsat.com.pl(Telewizja Polsat)