Maile od złodziei
Szokująca akcja w Internecie. Ktoś rozsyła maile z prośbą o pomoc dla ciężko poparzonej dziewczynki. Rodzice dziewczynki nic o tym nie wiedzieli. Są oburzeni, że ktoś zarabia na krzywdzie ich córki.
Jest 24 kwietnia 2005 roku. W domu Anny i Piotra Kuczmów wybucha pożar. Przyczyną jest zapalenie się sadzy w kominie. Wszystkim domownikom udaje się ujść z życiem. Mimo to, w płomieniach dochodzi do innej tragedii.
- Dzieci już spały w drugim pokoju. W pewnym momencie poczuliśmy spaleniznę. Mąż wyniósł najpierw Olę z łóżeczka i dał mi ją na ręce. To był okropny moment. Oli się z głowy po prostu kurzyło - opowiada Anna Kuczma.
Ola trafiła do szpitala w stanie krytycznym. Poparzenia, jakich doznała, okazały się bardzo głębokie. Objęły 20 procent jej ciała. Głównie twarz, głowę, okolice ramion i szyi.
Po kilku tygodniach walki, Oli udało się przeżyć. Za pośrednictwem mediów o jej dramacie dowiedziała się cała Polska. W Internecie rozpoczęła się akcja, mająca pomóc dziewczynce. Tak przynajmniej sądzili ci, którzy wzięli w niej udział.
Oto fragment maila:
"Ola wygrała z ogniem bój o życie. Czekają ją operacje i długa rehabilitacja, na którą potrzebne są pieniądze. Rodzice są bezsilni. Nie zmieniaj treści tego maila, tylko po prostu prześlij go dalej. Rodzice dostają 3 grosze za każdego maila przesłanego w tej formie."
List przekazywany w Internecie okazał się zwykłą fałszywką. To tzw. "łańcuszek" - wiadomość, mająca za zadanie dotrzeć do jak największej liczby odbiorców. Jego autor wykorzystał drastyczne zdjęcia dziecka, aby wzbudzić w Internecie sensację. Ci, którzy chcieli pomóc dziewczynce, nieświadomie wzięli udział w jego chorej zabawie.
Po kilku miesiącach, poświęcony Oli "łańcuszek" zniknął. Policji nie udało się ustalić, kim był jego nadawca. W przypadkach takich, jak ten, odnalezienie autora graniczy z cudem. Problem w tym, że nawet gdy to się uda, nie można mu zrobić praktycznie nic.
- W takiej sytuacji trudno mówić o oszustwie, chyba że ktoś został namówiony do tego, żeby wpłacić jakąś kwotę pieniędzy - informuje Mariusz Sokołowski z Komendy Głównej Policji.
Kilka tygodni temu poświęcony Oli "łańcuszek" ożył na nowo. Jej zdjęcia znów masowo przesyłane są w Internecie. Nie wiadomo dlaczego autor listu chce, by był on wciąż rozsyłany. I jaką radość czerpie z cierpienia dziecka.
- Ktoś rozsyła sobie te maile po to, żeby zdobyć bazę danych. To są ludzie bez skrupułów, którzy chcą zyskać na krzywdzie Oli - mówi Anna Kuczma, matka poparzonej Oli.
- Adresy są sprzedawane innym firmom, podmiotom. Mam nadzieję, że kiedyś przyjdzie czas, że będą się spowiadać za to, co robili - dodaje Piotr Kuczma, ojciec poparzonej Oli.
* skrót materiału
Reporter: Rafał Zalewski rzalewski@polsat.com.pl(Telewizja Polsat)
- Dzieci już spały w drugim pokoju. W pewnym momencie poczuliśmy spaleniznę. Mąż wyniósł najpierw Olę z łóżeczka i dał mi ją na ręce. To był okropny moment. Oli się z głowy po prostu kurzyło - opowiada Anna Kuczma.
Ola trafiła do szpitala w stanie krytycznym. Poparzenia, jakich doznała, okazały się bardzo głębokie. Objęły 20 procent jej ciała. Głównie twarz, głowę, okolice ramion i szyi.
Po kilku tygodniach walki, Oli udało się przeżyć. Za pośrednictwem mediów o jej dramacie dowiedziała się cała Polska. W Internecie rozpoczęła się akcja, mająca pomóc dziewczynce. Tak przynajmniej sądzili ci, którzy wzięli w niej udział.
Oto fragment maila:
"Ola wygrała z ogniem bój o życie. Czekają ją operacje i długa rehabilitacja, na którą potrzebne są pieniądze. Rodzice są bezsilni. Nie zmieniaj treści tego maila, tylko po prostu prześlij go dalej. Rodzice dostają 3 grosze za każdego maila przesłanego w tej formie."
List przekazywany w Internecie okazał się zwykłą fałszywką. To tzw. "łańcuszek" - wiadomość, mająca za zadanie dotrzeć do jak największej liczby odbiorców. Jego autor wykorzystał drastyczne zdjęcia dziecka, aby wzbudzić w Internecie sensację. Ci, którzy chcieli pomóc dziewczynce, nieświadomie wzięli udział w jego chorej zabawie.
Po kilku miesiącach, poświęcony Oli "łańcuszek" zniknął. Policji nie udało się ustalić, kim był jego nadawca. W przypadkach takich, jak ten, odnalezienie autora graniczy z cudem. Problem w tym, że nawet gdy to się uda, nie można mu zrobić praktycznie nic.
- W takiej sytuacji trudno mówić o oszustwie, chyba że ktoś został namówiony do tego, żeby wpłacić jakąś kwotę pieniędzy - informuje Mariusz Sokołowski z Komendy Głównej Policji.
Kilka tygodni temu poświęcony Oli "łańcuszek" ożył na nowo. Jej zdjęcia znów masowo przesyłane są w Internecie. Nie wiadomo dlaczego autor listu chce, by był on wciąż rozsyłany. I jaką radość czerpie z cierpienia dziecka.
- Ktoś rozsyła sobie te maile po to, żeby zdobyć bazę danych. To są ludzie bez skrupułów, którzy chcą zyskać na krzywdzie Oli - mówi Anna Kuczma, matka poparzonej Oli.
- Adresy są sprzedawane innym firmom, podmiotom. Mam nadzieję, że kiedyś przyjdzie czas, że będą się spowiadać za to, co robili - dodaje Piotr Kuczma, ojciec poparzonej Oli.
* skrót materiału
Reporter: Rafał Zalewski rzalewski@polsat.com.pl(Telewizja Polsat)