Porwanie, zabójstwo czy ucieczka?

Porwanie, zabójstwo czy ucieczka?

Zniknęli z dnia na dzień. Pięcioosobowa rodzina Bogdańskich ze Starowej Góry pod Łodzią zaginęła w tajemniczych okolicznościach. Z ich domu nie zniknęło nic poza twardymi dyskami pamięci z komputerów. Wiadomo, że rodzina miała ogromne długi. Czy było to porwanie, zabójstwo czy ucieczka przed wierzycielami?

- To nie jest takie sobie zaginięcie. Tutaj jest bardzo ważna tajemnica. Dwa podmioty - ten zły i tzw. dobry, poszukują Bogdańskich - twierdzi Krzysztof Jackowski, jasnowidz.

- Jest to w zasadzie jedyny tego typu przykład w powojennej Polsce, gdzie bez śladu ginie pięcioosobowa rodzina - mówi jeden z oficerów operacyjnych policji.  

Zwyczajna rodzina, zwyczajny dom. To wszystko, co można powiedzieć o rodzinie Bogdańskich. Byli skryci. Nikomu nie zwierzali się ze swoich tajemnic. Każda dotycząca ich informacja jest dzisiaj na wagę złota.

- W czasach, kiedy wiodło im się dobrze finansowo, dzieci chodziły do prywatnych szkół z dodatkowymi zajęciami z języków obcych. Status materialny tej rodziny był wysoki jak na ówczesne czasy, z tym że zaczął się drastycznie pogarszać - mówi oficer operacyjny policji.

Rodzina Bogdańskich liczyła pięć osób. Jej głową był pan Krzysztof. Mieszkał w domu w Starowej Górze pod Łodzią, razem z żoną Bożeną i dwójką dzieci. Kiedy małżonkowie wychodzili do pracy, dziećmi zajmowała się babcia. Bogdańscy wyglądali na szczęśliwych i bardzo spokojnych. Sześć lat temu, sielanka jednak dobiegła końca.

- W sumie, to nikt nie wiedział tak naprawdę, kiedy oni zniknęli. Nie było żadnych krzyków, żadnych dramatów, nic. Normalna rodzina po prostu zniknęła - mówi kuzyn rodziny Bogdańskich.

- Pomieszczenia mieszkalne wyglądały tak, jakby ktoś po prostu z nich wyszedł, tak jak my wszyscy wychodzimy rano do pracy. W szafkach pozostała odzież, w łazience zostały kosmetyki, szczoteczki do zębów. Nic nie wskazywało na to, że ktoś to mieszkanie opuścił - dodaje oficer operacyjny policji.

Kilka dni po zaginięciu Bogdańskich, na policję przyszedł anonimowy list. To jego fragment:

"Szanowni Państwo!

Trzeba sprawdzić tę "dziurę", którą "ojciec" rodziny zalepiał tynkiem! Krzysztof żyje! Sprawdźcie każdy metr, każdego pomieszczenia w budynku - PIWNICE! (...) Przekopcie ogródek, działkę przed domem, oraz pod szklarnią!"

- Posesja została przekopana. Nie potwierdziły się wątki, że zostali zamordowani, a zwłoki ukryte na terenie posesji - informuje oficer operacyjny policji.

Kilka lat przed zaginięciem, Krzysztof Bogdański założył własną firmę. Zajął się handlem częściami elektronicznymi. Na krótko przed zaginięciem, interes nie szedł mu jednak zbyt dobrze. Szybko okazało się też, że Bogdańscy ukrywali przed światem wiele tajemnic.

- Rodzina Bogdańskich zaciągnęła kredyty na kwotę około 400 - 500 tysięcy złotych, plus prywatni wierzyciele. Nasze szacunki oscylują wokół nawet miliona złotych - opowiada oficer operacyjny policji.

- Zwykła rodzina, ale niezwykłe długi, które powodują sytuację, która zmusza ich, być może, do zniknięcia - mówi Krzysztof Rutkowski, prywatny detektyw.

Jedyną rzeczą, jaka zniknęła z domu Bogdańskich, były twarde dyski ich komputerów. Nie wiadomo, czego dotyczyły znajdujące się na nich dane. Być może, szukając pieniędzy, Krzysztof o pomoc zwrócił się też do przestępców.

- Nie doszukaliśmy się logiki w mordowaniu pięcioosobowej rodziny. Zwłoki tylu osób nie jest łatwo ukryć - mówi oficer operacyjny policji.

Żaden z krewnych Bogdańskich nie zgodził się porozmawiać o nich przed kamerą. O pomoc w wyjaśnieniu losów zaginionej rodziny poprosiliśmy Krzysztofa Jackowskiego - najbardziej znanego jasnowidza w Polsce.

- Coś się dzieje w pośpiechu, w nocy. Druga w nocy. Jednego domownika nie było w domu, i ten domownik wpada, i jest popłoch. Jest popłoch. Wyszły na jaw jakieś wydruki z drukarki. A te wydruki z drukarki, to są cyfry, pełno cyfr. On się o tym dowiedział i musiał reagować natychmiast. Ja uważam, że oni żyją. Tak mi się wydaje. Wilno mi się kojarzy - opowiada Krzysztof Jackowski, jasnowidz.

Za Bogdańskimi prokuratura w Łodzi wystawiła dwa listy gończe. Za wyłudzenia kredytów grozi im nawet 8 lat więzienia. Już niedługo ich krewni będą mogli jednak wystąpić o uznanie ich za zmarłych. Jeżeli do tego dojdzie, prokurator będzie musiał umorzyć wszystkie prowadzone przeciwko nim śledztwa.

- Ten program mogą oglądać osoby, które dziwnym zbiegiem okoliczności znajdą się np. na Majorce. Może się okazać, że tamtejszy hotel prowadzony jest przez żonę zaginionego Krzysztofa. To też może się zdarzyć - mówi Krzysztof Rutkowski, prywatny detektyw.*

* skrót materiału

Reporter: Rafał Zalewski

rzalewski@polsat.com.pl

(Telewizja Polsat)