Do sądu za gaz

Do sądu za gaz

Mariusz Kukliński z Grajewa dwa lata temu zainstalował z samochodzie Janusza R. instalację gazową. Klient za usługę nie zapłacił, bo domagał się większego pojemnika na gaz. Tego jednak zabraniają przepisy. Konflikt ma swój finał w sądzie, a wyrok wzbudził kontrowersje. Mechanik musi oddać samochód i zapłacić Januszowi R. około 4 tys. zł.

"Ty mongloe, ch... - to fragment rozmowy między panem Mariuszem Kuklińskim, a jego klientem Januszem R. Klient, który, jak twierdzi pan Mariusz, od dwóch lat przysparza mu niemało kłopotów.

Pan Mariusz od 11 lat prowadzi warsztat samochodowy w Grajewie. Jego specjalizacja to montaż instalacji gazowych. Ma na to wszelkie uprawnienia i certyfikaty. Nigdy w swojej pracy nie miał kłopotów. Do czerwca 2009 roku.

- Przy każdym montażu jest uzgadniane, jaki zbiornik i w którym miejscu zostanie zamontowany - opowiada pan Mariusz.

Prawie dwa lata temu w warsztacie pojawił się Janusz R. Mężczyzna zamówił instalację gazową. Po kilku dniach, kiedy pan Mariusz pracę wykonał, Janusz R. odmówił odebrania samochodu. Upierał się, że zbiornik gazowy o pojemności 47 litrów, który zamontował pan Mariusz, jest zbyt mały i żąda zamontowania większego.

- Powiedział, że on sobie takiego zbiornika nie życzy i mam wbudować zbiornik o pojemności 65, a nawet 80 litrów - opowiada mechanik.

Pan Mariusz zainstalował zbiornik w samochodzie Janusz R. zgodnie z przepisami - większego zainstalować nie mógł. Jednak Janusz R. nadal upierał się przy swoim i samochodu nie chciał odebrać. Właściciel warsztatu był bezradny. Zainwestował prawie 4 tysiące złotych, a klient dalej domagał się przekroczenia przepisów.

- Jeżeli byśmy założyli większy zbiornik a on przejechałby po głazie i zbiornik przedziurawił, to doszłoby do tragedii - mówi Jan Kopiczko, biegły sadowy, którego poprosiliśmy o komentarz.

- Poszedłem do Rzecznika Praw Konsumentów, a on powiedział, że mam wysłać pismo, że instalacja została zamontowana poprawnie, wystawić fakturę i dać trzy dni na zapłacenie - opowiada pan Mariusz.

Janusz R., jak twierdzi pan Mariusz, pomimo wielokrotnego ponaglania dalej nie chciał samochodu odebrać. Po dwóch miesiącach klient postanowił umowę wypowiedzieć i zażądał zwrotu poniesionych kosztów.

Pan Mariusz wiedząc, że wszystko zrobił zgodnie z prawem postanowił na drodze sądowej sprawę rozwiązać. Janusz R. nie pozostał dłużny. Po kilku miesiącach także skierował sprawę do sądu. Domagał się wydania samochodu i zwrotu poniesionych kosztów, które mnożyły się z dnia na dzień.

Sąd powołał biegłego, a ten uznał, że nie ma przeszkód, by zainstalować większy zbiornik. To dla pana Mariusza był szok. Dla ekspertów, których poprosiliśmy o komentarz, także.

- Ci, którzy wydają opinię, powinni zapoznać się z rozporządzeniami Unii Europejskiej i Ministra Infrastruktury. Tam dokładnie wszystko jest opisane. Widocznie ktoś się z tym nie zapoznał. Ten biegły stwierdził, że można wyciąć jedną z belek, a konstrukcji nośnej samochodu nie można zmieniać - mówi Jan Kopiczko, biegły sadowy, którego poprosiliśmy o komentarz.

- W wydanej przeze mnie opinii nie ma nic sprzecznego z rozporządzeniami Ministerstwa Infrastruktury - przekonuje biegły, który wydał opinię w sprawie pana Mariusza.

- Sąd prawdopodobnie powoła nowego biegłego - mówi Jan Leszczewski z Sądu Okręgowego w Łomży.

Pan Mariusz czekał na wyrok sądu. Ku jego zdziwieniu, kilka miesięcy temu, sąd wydał wyrok, ale tylko częściowy. Nakazał panu Mariuszowi zwrot samochodu i zapłatę na rzecz Janusza R. około 4 tysięcy złotych.

- Na tym etapie sąd uznał, że ten samochód nie został wydany, a powinien zostać. Koszty ma ponieść pan Mariusz - informuje Jan Leszczewski z Sądu Okręgowego w Łomży.

- To niewiarygodne, że zostałem ukarany za to, że chciałem odzyskać

swoje pieniądze - podsumowuje pan Mariusz.*

* skrót materiału

Reporterka: Żanetta Kołodziejczyk

e-mail

(Telewizja Polsat)