Kariera w PZU
Dotarliśmy do nagrań, które mogą wskazywać na to, że dyrektor działu windykacji PZU planował sprzedać firmom ze Wschodu program informatyczny należący do ubezpieczyciela. Z rozmów może też wynikać, że zyskami mieli się podzielić tylko wtajemniczeni w proceder pracownicy. Maciej B. w firmie już nie pracuje. Czy udało mu się zrealizować plany?
Maciej B. zaczynał karierę w PZU szesnaście w lat temu jako konsultant. Po ośmiu latach został szefem windykacji na całą Polskę. Nasza redakcja dostała nagrania, z których wynika, że dyrektor Maciej B. postanowił sprzedać gotowy już program komputerowy, należący do PZU, firmom ubezpieczeniowym na Wschodzie. Oto fragmenty dwóch nagrań z wypowiedziami Macieja B.:
"To jest aplikacja do windykacji ubezpieczeniowej. Chłopcy mają prawa autorskie. Mogą wprowadzić drobne zmiany i zrobić z tego nowy program. Ja pogadam z chłopakami, przez jakąś firmę to się przepuści."
"Wpadłem na genialny pomysł. Znam co najmniej kilku prezesów rosyjskojęzycznych spółek ubezpieczeniowych. Jestem w stanie sprzedawać ten program. Jak można coś gotowego sprzedać w dwa, trzy miejsca, to słabo nie jest."
Zapytaliśmy w PZU, czy coś wiedzą na temat planów sprzedaży programu komputerowego, należącego do ich firmy do Rosji czy na Ukrainę przez dyrektora Macieja B. Nikt z PZU nie chciał wystąpić przed kamerą. Otrzymaliśmy odpowiedź, że w firmie prowadzona jest kontrola wewnętrzna, która wykazała, że "niektórzy z pracowników, pracując w spółce wykraczali w swej aktywności poza zakres obowiązków". To fragment kolejnego nagrania rozmów Macieja B.
"Chłopcy chcą za to 10 tysięcy euro. Weźmie się za to 20 tysięcy. Czysty zysk: 10 tysięcy euro. Mam jeszcze jednego kolegę w Kijowie, który jest prezesem rosyjskiej spółki. Do niego też mogę zadzwonić".
- Byłam świadkiem jego rozmów z pracownikami PZU. Zastanawiali się, co można jeszcze zrobić, żeby wyciągnąć jakieś pieniądze z PZU. Wielokrotnie ze mną również rozmawiał, że może byśmy założyli jakąś firmę, która mogłaby spowodować zubożenie PZU - twierdzi pani Krystyna, żona Macieja B.
Maciej B. od końca stycznia tego roku nie pracuje już w PZU. Umowę za porozumieniem stron rozwiązano też z inną pracownicą tej firmy, Kingą B. Nadal pracuje Grzegorz K., informatyk, z którym Maciej B. miał umawiać się półtora roku temu w sprawie opracowania programu PZU dla użytkownika na Wschodzie.
- Nie brałem w żadnych brudnych tematach udziału - zapewnia Grzegorz K.
W 2004 roku Maciej B. założył wspólnie z żoną firmę deweloperską. Pani Krystyna mówi, że choć mąż miał decydujące słowo, to ona de facto prowadziła tę firmę. Pełniła w niej funkcję prezesa zarządu. Firma szybko powiększyła się o gorzelnię na Pomorzu i lofty w Żyrardowie.
- Pracowałam od rana do wieczora. Kosztowało mnie to bardzo dużo, ale uważałam, że zapewnienie statusu rodzinie jest bardzo ważne. Spółka była prowadzona w domu - opowiada pani Krystyna.
- Musiała pracować na rzecz tej firmy dużo więcej niż on. Miałam wrażenie, że to ona tę firmę rozkręca i nią kieruje - dodaje pani Izabella, koleżanka pani Krystyny.
- Moja żona nigdy nie miała żadnych udziałów w tej spółce. Pracowała za pensję - mówi Maciej B.
Ponad trzy lata temu pani Krystyna urodziła drugą córkę. Gdy poszła na urlop macierzyński, jej mąż pozbawił ją funkcji prezesa zarządu. Potem dowiedziała się, że ponad 90 procent udziałów w firmie Maciej B. przekazał swoim rodzicom.
- Ja przez pół roku nie wiedziałam, że nie jestem prezesem zarządu. Oznajmił mi to podczas kłótni, w domu. Wszyscy dobrze wiedzą, że to on podejmuje wszystkie decyzje. Rodzice podpisują tylko dokumenty, są figurantami - twierdzi pani Krystyna.
Małżonkowie B. są w trakcie rozwodu. Maciej B., który już nie pracuje w PZU, sam teraz zajmuje się interesami firmy deweloperskiej. Pani Krystyna ma nadzieję, że przed sądem dowiedzie swoich praw do majątku. Ma też nadzieję, że coś jeszcze do podziału zostanie.
- Spółka się nie rozwija, miała bardzo duże problemy, zablokowane konta i sprawy w sądzie o niedotrzymanie warunków umowy. Pracownicy nie dostawali pieniędzy, a on w tym czasie wyjeżdżał do Afryki na zwiedzanie sawanny - twierdzi pani Krystyna.*
* skrót materiału
Reporterka: Ewa Pocztar-Szczerba
epocztar@polsat.com.pl
(Telewizja Polsat)
"To jest aplikacja do windykacji ubezpieczeniowej. Chłopcy mają prawa autorskie. Mogą wprowadzić drobne zmiany i zrobić z tego nowy program. Ja pogadam z chłopakami, przez jakąś firmę to się przepuści."
"Wpadłem na genialny pomysł. Znam co najmniej kilku prezesów rosyjskojęzycznych spółek ubezpieczeniowych. Jestem w stanie sprzedawać ten program. Jak można coś gotowego sprzedać w dwa, trzy miejsca, to słabo nie jest."
Zapytaliśmy w PZU, czy coś wiedzą na temat planów sprzedaży programu komputerowego, należącego do ich firmy do Rosji czy na Ukrainę przez dyrektora Macieja B. Nikt z PZU nie chciał wystąpić przed kamerą. Otrzymaliśmy odpowiedź, że w firmie prowadzona jest kontrola wewnętrzna, która wykazała, że "niektórzy z pracowników, pracując w spółce wykraczali w swej aktywności poza zakres obowiązków". To fragment kolejnego nagrania rozmów Macieja B.
"Chłopcy chcą za to 10 tysięcy euro. Weźmie się za to 20 tysięcy. Czysty zysk: 10 tysięcy euro. Mam jeszcze jednego kolegę w Kijowie, który jest prezesem rosyjskiej spółki. Do niego też mogę zadzwonić".
- Byłam świadkiem jego rozmów z pracownikami PZU. Zastanawiali się, co można jeszcze zrobić, żeby wyciągnąć jakieś pieniądze z PZU. Wielokrotnie ze mną również rozmawiał, że może byśmy założyli jakąś firmę, która mogłaby spowodować zubożenie PZU - twierdzi pani Krystyna, żona Macieja B.
Maciej B. od końca stycznia tego roku nie pracuje już w PZU. Umowę za porozumieniem stron rozwiązano też z inną pracownicą tej firmy, Kingą B. Nadal pracuje Grzegorz K., informatyk, z którym Maciej B. miał umawiać się półtora roku temu w sprawie opracowania programu PZU dla użytkownika na Wschodzie.
- Nie brałem w żadnych brudnych tematach udziału - zapewnia Grzegorz K.
W 2004 roku Maciej B. założył wspólnie z żoną firmę deweloperską. Pani Krystyna mówi, że choć mąż miał decydujące słowo, to ona de facto prowadziła tę firmę. Pełniła w niej funkcję prezesa zarządu. Firma szybko powiększyła się o gorzelnię na Pomorzu i lofty w Żyrardowie.
- Pracowałam od rana do wieczora. Kosztowało mnie to bardzo dużo, ale uważałam, że zapewnienie statusu rodzinie jest bardzo ważne. Spółka była prowadzona w domu - opowiada pani Krystyna.
- Musiała pracować na rzecz tej firmy dużo więcej niż on. Miałam wrażenie, że to ona tę firmę rozkręca i nią kieruje - dodaje pani Izabella, koleżanka pani Krystyny.
- Moja żona nigdy nie miała żadnych udziałów w tej spółce. Pracowała za pensję - mówi Maciej B.
Ponad trzy lata temu pani Krystyna urodziła drugą córkę. Gdy poszła na urlop macierzyński, jej mąż pozbawił ją funkcji prezesa zarządu. Potem dowiedziała się, że ponad 90 procent udziałów w firmie Maciej B. przekazał swoim rodzicom.
- Ja przez pół roku nie wiedziałam, że nie jestem prezesem zarządu. Oznajmił mi to podczas kłótni, w domu. Wszyscy dobrze wiedzą, że to on podejmuje wszystkie decyzje. Rodzice podpisują tylko dokumenty, są figurantami - twierdzi pani Krystyna.
Małżonkowie B. są w trakcie rozwodu. Maciej B., który już nie pracuje w PZU, sam teraz zajmuje się interesami firmy deweloperskiej. Pani Krystyna ma nadzieję, że przed sądem dowiedzie swoich praw do majątku. Ma też nadzieję, że coś jeszcze do podziału zostanie.
- Spółka się nie rozwija, miała bardzo duże problemy, zablokowane konta i sprawy w sądzie o niedotrzymanie warunków umowy. Pracownicy nie dostawali pieniędzy, a on w tym czasie wyjeżdżał do Afryki na zwiedzanie sawanny - twierdzi pani Krystyna.*
* skrót materiału
Reporterka: Ewa Pocztar-Szczerba
epocztar@polsat.com.pl
(Telewizja Polsat)