Koszmar sąsiadów
Teodozja Markowska, 88-letnia wróżka z Góry Zamkowej w Będzinie jest udręką dla sąsiadów. Nie panuje nad swoimi psami, które gryzą ludzi, a z jej mieszkania wydobywa się smród. Urzędnicy są bezradni, bo poza zakłócaniem porządku społecznego nie mają się do czego przyczepić.
- Fekalia palę i kominem wychodzą czyste, ciepłe fekalia. A jak mają wychodki w mieszkaniu, to co tam, maciejką pachnie? - mówi Teodozja Markowska, która jest uciążliwa dla sąsiadów.
- Jak są psy, to wszystkie są zabierane, jednak zawsze z powrotem wracają te zwierzaki - mówi Maria Maślanka, sąsiadka pani Teodozji.
Samotna 88-letnia pani Teodozja jest doskonale znana w Będzinie. Jeszcze rok temu mieszkała w innym miejscu. Kiedy dom się zawalił, pani Teodozja dostała mieszkanie od miasta. Wraz z nią przywędrowały psy. Wtedy zaczął się koszmar dla sąsiadów.
- Gotuję dla piesków. Ludzie nie mają co jeść, a pieski mają - mówi Teodozja Markowska, która jest uciążliwa dla sąsiadów.
- Dziecko w nóżkę pies ugryzł - mówi Barbara Purchla, sąsiadka pani Teodozji.
- Te psy są pokorne, to sąsiedzi kłamią - mówi Teodozja Markowska, która jest uciążliwa dla sąsiadów.
- Problem istnieje cały czas, z chwilą, kiedy urząd podejmuje decyzję o odłowieniu, wywiezieniu psów czy innych zwierząt do schroniska, natychmiast pojawiają się kolejne - mówi Romuald Baran ze Straży Miejskiej w Będzinie.
- Psy to jest jeden problem, ale ten zapach, ten brud - mówi Katarzyna Maciejewska, Radna Rady Miejskiej w Będzinie.
I rzeczywiście, po systematycznym wyłapywaniu psów, problem dla sąsiadów jest niewielki. Co innego brud, smród i towarzystwo ludzi bezdomnych, którzy nocują u pani Teodozji.
- Nie ma żadnego brudu, nie ma co smrodzić - mówi Teodozja Markowska, która jest uciążliwa dla sąsiadów.
- Chciałabym, żeby pan prezydent przyszedł i żeby zobaczył, co tutaj się dzieje - mówi Henryka Świderska, sąsiadka pani Teodozji.
Życzenie pani Henryki spełniło się. Następnego dnia przyjechali urzędnicy na kontrolę.
- Wchodzę do środka w maseczce z tego względu, że znam ten budynek, znam to mieszkanie. Muszę mieć jakieś zabezpieczenie na twarz i na ręce, bo trudno jest tam wytrzymać - mówi Witold Tomczyński, mistrz kominiarski.
Wszystkie służby wydają się być bezradne wobec pani Teodozji. Prawnie mają związane ręce.
- Pani Teodozja płaci w terminie. Nie ma żadnych zaległości, z punktu widzenia prawnego nie ma podstaw, żeby wymówić jej umowę najmu - mówi Agnieszka Siemińska z Urzędu Miejskiego w Będzinie.
- Pani Markowska nie życzy sobie pomocy. Sprawdzono, udokumentowano, że utrzymuje się z emerytury własnej, jak również dorabia sobie poprzez wróżenie różnym osobom, które do niej przychodzą - mówi Halina Dobrowolska z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Będzinie. *
*skrót materiału
Reporter: Małgorzata Frydrych
mfrydrych@polsat.com.pl
(Telewizja Polsat)
- Jak są psy, to wszystkie są zabierane, jednak zawsze z powrotem wracają te zwierzaki - mówi Maria Maślanka, sąsiadka pani Teodozji.
Samotna 88-letnia pani Teodozja jest doskonale znana w Będzinie. Jeszcze rok temu mieszkała w innym miejscu. Kiedy dom się zawalił, pani Teodozja dostała mieszkanie od miasta. Wraz z nią przywędrowały psy. Wtedy zaczął się koszmar dla sąsiadów.
- Gotuję dla piesków. Ludzie nie mają co jeść, a pieski mają - mówi Teodozja Markowska, która jest uciążliwa dla sąsiadów.
- Dziecko w nóżkę pies ugryzł - mówi Barbara Purchla, sąsiadka pani Teodozji.
- Te psy są pokorne, to sąsiedzi kłamią - mówi Teodozja Markowska, która jest uciążliwa dla sąsiadów.
- Problem istnieje cały czas, z chwilą, kiedy urząd podejmuje decyzję o odłowieniu, wywiezieniu psów czy innych zwierząt do schroniska, natychmiast pojawiają się kolejne - mówi Romuald Baran ze Straży Miejskiej w Będzinie.
- Psy to jest jeden problem, ale ten zapach, ten brud - mówi Katarzyna Maciejewska, Radna Rady Miejskiej w Będzinie.
I rzeczywiście, po systematycznym wyłapywaniu psów, problem dla sąsiadów jest niewielki. Co innego brud, smród i towarzystwo ludzi bezdomnych, którzy nocują u pani Teodozji.
- Nie ma żadnego brudu, nie ma co smrodzić - mówi Teodozja Markowska, która jest uciążliwa dla sąsiadów.
- Chciałabym, żeby pan prezydent przyszedł i żeby zobaczył, co tutaj się dzieje - mówi Henryka Świderska, sąsiadka pani Teodozji.
Życzenie pani Henryki spełniło się. Następnego dnia przyjechali urzędnicy na kontrolę.
- Wchodzę do środka w maseczce z tego względu, że znam ten budynek, znam to mieszkanie. Muszę mieć jakieś zabezpieczenie na twarz i na ręce, bo trudno jest tam wytrzymać - mówi Witold Tomczyński, mistrz kominiarski.
Wszystkie służby wydają się być bezradne wobec pani Teodozji. Prawnie mają związane ręce.
- Pani Teodozja płaci w terminie. Nie ma żadnych zaległości, z punktu widzenia prawnego nie ma podstaw, żeby wymówić jej umowę najmu - mówi Agnieszka Siemińska z Urzędu Miejskiego w Będzinie.
- Pani Markowska nie życzy sobie pomocy. Sprawdzono, udokumentowano, że utrzymuje się z emerytury własnej, jak również dorabia sobie poprzez wróżenie różnym osobom, które do niej przychodzą - mówi Halina Dobrowolska z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Będzinie. *
*skrót materiału
Reporter: Małgorzata Frydrych
mfrydrych@polsat.com.pl
(Telewizja Polsat)