Lek dostanie tylko 20 proc. chorych

Lek dostanie tylko 20 proc. chorych

Ministerstwo Zdrowia dzieli pacjentów na godnych nowoczesnego leczenia i innych. Chodzi o osoby walczące z wirusowym zapaleniem wątroby typu B. Dotychczas przepisywano im lek, który w większości przypadków wywoływał jeszcze groźniejszą mutację wirusa. Dlatego wdrożono nową terapię. Niestety, obejmie ona tylko pacjentów z antygenem dodatnim, czyli około 20 procent chorych. Reszta leczyć się będzie starą metodą. Pacjenci i lekarze są zszokowani.

Pani Katarzyna ma 30 lat. Całe jej życie to zmaganie się z kolejnymi nowotworami. Ich lista jest długa: białaczka, nowotwór ucha, noso-gardła, guz skroni. Jej sytuacja skomplikowała się podwójnie, gdy w czasie jednego z pobytów w szpitalu pani Katarzyna została zakażona wirusowym zapaleniem wątroby typu B.

- To się objawiło dopiero po 15 latach. Jej organizm nie jest w stanie sam zwalczyć tego wirusa - mówi Leszek Pieklik, ojciec pani Katarzyny.

Takich osób jak pani Katarzyna w Polsce jest 600 tysięcy. Standardowo stosuje się u nich lamiwudynę. Lek o kontrowersyjnym działaniu.

- W Polsce osoby z wirusowym zapaleniem wątroby typu B (WZW typu B) są leczone lekiem refundowanym, który po 5 latach u 80 procent z nich wywołuje mutację wirusa. Zmutowany wirus powoduje raka i marskość wątroby - informuje Barbara Pepke z Fundacji Gwiazda Nadziei.

- W innych krajach Unii Europejskiej lamiwudyna nie jest już stosowana jako lek pierwszego rzutu - dodaje Leszek Pieklik, ojciec pani Katarzyny.

- Znam standardy jakie obowiązują i chciałabym zgodnie z nimi leczyć, uważam, że postępowanie inne jest niezgodne z zasadami sztuki medycznej. Niestety ministerstwo nas do tego zmusza, bo nie możemy pozostawić pacjentów na wiele lat bez leczenia. Dajemy im leki, co do których nie jesteśmy przekonani, ale musimy im coś dać - mówi Ewa Janczewska, kierownik poradni hepatologicznej Szpitala Specjalistycznego w Chorzowie.

W ten sposób leczony jest pan Gerard z Warszawy. O tym, że jest zakażony dowiedział się przypadkiem w sierpniu ubiegłego roku. Okazało się, że wirus doprowadził do marskości wątroby i do jej następstwa - żylaków przełyku. Nie miał wyjścia, w listopadzie rozpoczął leczenie lamiwudyną.

- Boję się tej mutacji, boję się ewentualnego zgonu w wyniku marskości wątroby - mówi Gerard Wiśniewski, chory na WZW typu B.

Sytuacja chorych miała ulec znaczącej poprawie. Ministerstwo Zdrowia w styczniu zadeklarowało, że wszyscy chorzy na WZW typu B będą mogli leczyć się nowoczesnymi lekami.

- Od samego początku chciałbym startować z leczeniem o 95 procentowej skuteczność, a nie ze świadomością, że przyjmuję lek, który tak naprawdę ma 80 procent nieskuteczności - mówi Gerard Wiśniewski.

Nowy program terapeutyczny rzeczywiście się pojawił, ale... podzielił chorych na pacjentów z antygenem dodatnim i ujemnym. I zadecydował, że w pierwszym rzucie leczenie dostanie tylko jedna grupa.

- Konsultant krajowy ustalił, że do tych dodatkowych droższych leków, w pierwszej kolejności mają mieć dostęp ci, którzy mają tzw. antygen rdzeniowy dodatni - informuje Piotr Olechno z Ministerstwa Zdrowia.

- Jest to bardzo wąska grupa chorych, stanowi tylko około 20 procent wszystkich osób zakażonych - zauważa Ewa Janczewska, kierownik poradni hepatologicznej Szpitala Specjalistycznego w Chorzowie.

- Pozostałych 80 procent osób dalej jest skazanych na stare, niebezpieczne terapie, które powodują mutacje wirusa - dodaje Barbara Pepke z Fundacji Gwiazda Nadziei.

Chorzy na WZW typu B nie godzą się z zaproponowanym podziałem. Pytają: w czym pacjenci z plusem są lepsi od tych z minusem?

- Dla mnie podział na pacjentów z dodatnim i z ujemnym antygenem jest podobny do podziału, że blondynów z niebieskimi oczami będziemy leczyć, a tych innych nie - odpowiada Ewa Janczewska, kierownik poradni hepatologicznej Szpitala Specjalistycznego w Chorzowie.

- Wytyczne co do leczenia ustala konsultant krajowy w tej dziedzinie, który jest w swoim środowisku jakby autorytetem w danej dziedzinie, więc my urzędnicy w to nie ingerujemy - mówi Piotr Olechno z Ministerstwa Zdrowia.

Pacjenci znaleźli się w sytuacji bez wyjścia. Każdy dzień zwłoki może ich wiele kosztować. Na zakup nowoczesnych leków na własną rękę nie mogą sobie pozwolić.

- Miesięczne leczenie kosztuje około 2 tysięcy złotych. A leki zażywać trzeba do końca życia - mówi Leszek Pieklik, ojciec pani Katarzyny.

- To są pozory. Ministerstwo udaje, że umożliwiło chorym nowy sposób leczenia, a tak naprawdę nie stało się nic - podsumowuje Barbara Pepke z Fundacji Gwiazda Nadziei.*

* skrót materiału

Reporter: Irmina Brachacz

ibrachacz@polsat.com.pl

(Telewizja Polsat)