Pacjent uciekł
Agresywny 22-latek nie trafił na oddział psychiatryczny, bo wcześniej uciekł eskortującym go do karetki policjantom! Mężczyzna, mimo asysty stróżów prawa, w środku nocy zbiegł do lasu. Policjanci nawet nie próbowali go ścigać.
- Takiego chorego trzeba traktować jak materiał wybuchowy, który w każdej chwili może wystrzelić, a nie czekać aż się rzeczywiście coś stanie - mówi Jerzy Pobocha, specjalista psychiatrii.
Tadeusz ma 22 lata. Razem z rodzeństwem wychował się w domu dziecka. Po opuszczeniu placówki tułał się po stancjach. Prawdziwe problemy zaczęły się kilka miesięcy temu, gdy Tadeusz wprowadził się do domu biologicznej matki.
- Stał się agresywny do tego stopnia, że nawet swoje rzeczy potrafił potłuc. Wynosił matce rzeczy i też tłukł. Nie widział sensu życia, jak z nim rozmawiałam. W czwartek stał się bardzo agresywny - opowiada Andżelika Tralewicz, siostra Tadeusza.
- Zawiozłem go siłą do lekarza, ale już na drugą konsultację nie udało mi się go doprowadzić - dodaje Norbert Chojnacki, brat Tadeusza.
W piątek, 4 marca rodzeństwo próbowało kolejny raz namówić Tadeusza na leczenie. To wzbudziło jego agresję. Rodzeństwo wezwało policję i pogotowie.
- Podczas badania pacjent był spokojny, nie wykazywał żadnych agresywnych zachowań. Tym nie mniej pani doktor podjęła decyzję o zawiezieniu pacjenta do szpitala w Gryficach - informuje Elżbieta Sochanowska z Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Szczecinie.
- Funkcjonariusz zapytał, czy brat pójdzie dobrowolnie, czy mają go wziąć siłą. A on po prostu wstał i wyszedł z nimi - mówi Norbert Chojnacki, brat Tadeusza.
Tadeusz do karetki jednak nie dotarł. Tuż przed progiem ambulansu mężczyzna uciekł. Pobiegł do lasu i ślad po nim zaginął.
- Ja krzyczę: łapcie go! A policjanci stanęli, struchleli - opowiada Andżelika Tralewicz, siostra Tadeusza.
- Muszę powiedzieć, że pan Tadeusz nie uciekł policjantom. Oni przybyli na miejsce interwencji i stwierdzili, że była to interwencja nieuzasadniona. Ten pan wychodząc z mieszkania był bardzo spokojny, nie było widać żadnych śladów agresji. Policjanci podjęli poszukiwania, ale z uwagi na to, iż była bardzo późna pora, zostały one zakończone - mówi Mirosław Bakowicz z Komendy Powiatowej Policji w Kamieniu Pomorskim.
Poszukiwania ruszyły następnego dnia. Przeczesano las, ale po zaginionym mężczyźnie nie było ani śladu. W lesie znaleziono za to zbudowaną przez Tadeusza szubienicę.
- Oprócz szubienicy był znak krzyża oraz figurka matki boskiej. Zabezpieczyliśmy to i ściągnęliśmy wszystko. On teraz ucieka jak taka zraniona zwierzyna, szuka schronienia, boi się do domu wrócić, ale potrzebuje pomocy - rozpacza Andżelika Tralewicz, siostra Tadeusza.
Kto ponosi winę za to, że mężczyzna uciekł z progu karateki? Odpowiedzialności za zniknięcie Tadeusza nie bierze nikt.
- Mężczyzna ten był nie w dyspozycji policjantów, lecz w dyspozycji lekarza pogotowia ratunkowego. To sanitariusze i lekarz powinni zdecydować, jakie zastosować środki - uważa Mirosław Bakowicz z Komendy Powiatowej Policji w Kamieniu Pomorskim.
- Po to wzywamy policję, żeby nam pomogła opanować tego pacjenta - twierdzi z kolei Elżbieta Sochanowska z Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Szczecinie.
- Ja winię za to policję. Mi nie chodziło o to, żeby oni go zakuli w kajdanki, tylko żeby ręce chociaż mu przytrzymali - mówi Andżelika Tralewicz, siostra Tadeusza.
Rodzina ani na chwilę nie ustaje w poszukiwaniach Tadeusza. Przed oczami mają wciąż obraz brata sprzed choroby.
- Zarówno rodzina, jak i pracownicy pogotowia oraz policja powinni mieć głównie pretensje do ustawodawcy, że w Polsce nie ma właściwych przepisów w tym zakresie - podsumowuje Jerzy Pobocha, specjalista psychiatrii.*
Już po realizacji reportażu Tadeusz odnalazł się. Tym razem mężczyzna trafił na obserwację do szpitala psychiatrycznego. Problem, kto ma chronić chorych w takich sytuacjach, jednak nie zniknął. Inne osoby mogą nie mieć tyle szczęścia, co Tadeusz.*
* skrót materiału
Reporterka: Irmina Brachacz
ibrachacz@polsat.com.pl
(Telewizja Polsat)
Tadeusz ma 22 lata. Razem z rodzeństwem wychował się w domu dziecka. Po opuszczeniu placówki tułał się po stancjach. Prawdziwe problemy zaczęły się kilka miesięcy temu, gdy Tadeusz wprowadził się do domu biologicznej matki.
- Stał się agresywny do tego stopnia, że nawet swoje rzeczy potrafił potłuc. Wynosił matce rzeczy i też tłukł. Nie widział sensu życia, jak z nim rozmawiałam. W czwartek stał się bardzo agresywny - opowiada Andżelika Tralewicz, siostra Tadeusza.
- Zawiozłem go siłą do lekarza, ale już na drugą konsultację nie udało mi się go doprowadzić - dodaje Norbert Chojnacki, brat Tadeusza.
W piątek, 4 marca rodzeństwo próbowało kolejny raz namówić Tadeusza na leczenie. To wzbudziło jego agresję. Rodzeństwo wezwało policję i pogotowie.
- Podczas badania pacjent był spokojny, nie wykazywał żadnych agresywnych zachowań. Tym nie mniej pani doktor podjęła decyzję o zawiezieniu pacjenta do szpitala w Gryficach - informuje Elżbieta Sochanowska z Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Szczecinie.
- Funkcjonariusz zapytał, czy brat pójdzie dobrowolnie, czy mają go wziąć siłą. A on po prostu wstał i wyszedł z nimi - mówi Norbert Chojnacki, brat Tadeusza.
Tadeusz do karetki jednak nie dotarł. Tuż przed progiem ambulansu mężczyzna uciekł. Pobiegł do lasu i ślad po nim zaginął.
- Ja krzyczę: łapcie go! A policjanci stanęli, struchleli - opowiada Andżelika Tralewicz, siostra Tadeusza.
- Muszę powiedzieć, że pan Tadeusz nie uciekł policjantom. Oni przybyli na miejsce interwencji i stwierdzili, że była to interwencja nieuzasadniona. Ten pan wychodząc z mieszkania był bardzo spokojny, nie było widać żadnych śladów agresji. Policjanci podjęli poszukiwania, ale z uwagi na to, iż była bardzo późna pora, zostały one zakończone - mówi Mirosław Bakowicz z Komendy Powiatowej Policji w Kamieniu Pomorskim.
Poszukiwania ruszyły następnego dnia. Przeczesano las, ale po zaginionym mężczyźnie nie było ani śladu. W lesie znaleziono za to zbudowaną przez Tadeusza szubienicę.
- Oprócz szubienicy był znak krzyża oraz figurka matki boskiej. Zabezpieczyliśmy to i ściągnęliśmy wszystko. On teraz ucieka jak taka zraniona zwierzyna, szuka schronienia, boi się do domu wrócić, ale potrzebuje pomocy - rozpacza Andżelika Tralewicz, siostra Tadeusza.
Kto ponosi winę za to, że mężczyzna uciekł z progu karateki? Odpowiedzialności za zniknięcie Tadeusza nie bierze nikt.
- Mężczyzna ten był nie w dyspozycji policjantów, lecz w dyspozycji lekarza pogotowia ratunkowego. To sanitariusze i lekarz powinni zdecydować, jakie zastosować środki - uważa Mirosław Bakowicz z Komendy Powiatowej Policji w Kamieniu Pomorskim.
- Po to wzywamy policję, żeby nam pomogła opanować tego pacjenta - twierdzi z kolei Elżbieta Sochanowska z Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Szczecinie.
- Ja winię za to policję. Mi nie chodziło o to, żeby oni go zakuli w kajdanki, tylko żeby ręce chociaż mu przytrzymali - mówi Andżelika Tralewicz, siostra Tadeusza.
Rodzina ani na chwilę nie ustaje w poszukiwaniach Tadeusza. Przed oczami mają wciąż obraz brata sprzed choroby.
- Zarówno rodzina, jak i pracownicy pogotowia oraz policja powinni mieć głównie pretensje do ustawodawcy, że w Polsce nie ma właściwych przepisów w tym zakresie - podsumowuje Jerzy Pobocha, specjalista psychiatrii.*
Już po realizacji reportażu Tadeusz odnalazł się. Tym razem mężczyzna trafił na obserwację do szpitala psychiatrycznego. Problem, kto ma chronić chorych w takich sytuacjach, jednak nie zniknął. Inne osoby mogą nie mieć tyle szczęścia, co Tadeusz.*
* skrót materiału
Reporterka: Irmina Brachacz
ibrachacz@polsat.com.pl
(Telewizja Polsat)