"Proszę dzwonić"
Na początku marca w mieszkaniu pani Moniki i pana Łukasza wybuchł pożar. Pan Łukasz po pomoc skierował się do sąsiadującego z kamienicą posterunku straży. Zamiast udzielenia pomocy, kazano mu zadzwonić pod numer alarmowy. Ofiarą pożaru jest jeden z sąsiadów.
- Na początku nie mogłam spać, bo mi się przez cały czas ogień śnił - mówi Monika Siuda, której w pożarze spłonęło mieszkanie.
Jest noc z pierwszego na drugi marca tego roku. W mieszkaniu Moniki i Łukasza wybucha pożar.
- Słyszałem w kuchni trzaski, dobiegłem do pomieszczenia kuchennego i zauważyłem ogień. Wbiegłem do pokoju, gdzie wszyscy spaliśmy - mówi Łukasz Karolak, któremu w pożarze spłonęło mieszkanie.
Feralnej nocy pan Łukasz biegnie po pomoc do położonego tuż obok posterunku straży pożarnej. Tam, jak mówi, dyżurny odmawia przyjęcia ustnego zgłoszenia i każe zadzwonić pod numer 998.
- Dla mnie jest dziwne, żeby nie uwierzyć, że jest pożar. Przybiegłem w krótkich spodenkach, na boso. Nie wiem czy ktoś jest normalny jeśli biega po dworze, gdy jest minus 8 stopni Celsjusza - mówi Łukasz Karolak, któremu w pożarze spłonęło mieszkanie.
- Powiedział tylko, że pali się w kamienicy obok. Nie podał nazwiska, ile osób jest zagrożonych - mówi Tomasz Leszczyński, Komendant Wojewódzki Państwowej Straży Pożarnej w Toruniu.
Łukasz Karolak ponownie biegnie do straży. W tym czasie ktoś telefonicznie powiadamia o pożarze. Druga interwencja mężczyzny zbiega się w czasie z momentem ogłoszenia alarmu. Trzy minuty później straż jest na miejscu pożaru.
- Mają szczęście, że mojej córce nic się nie stało, bo wtedy nie wiem, co bym zrobiła - mówi Monika Siuda, której w pożarze spłonęło mieszkanie.
Strażacy, którzy tamtej feralnej nocy pełnili dyżur, bronią swojego dobrego imienia. Bronią też dyżurującego wówczas strażaka.
- Niejednokrotnie zdarzało się, że do straży pukały osoby poszkodowane. Nigdy nikomu nie odmówiliśmy pomocy - mówi Marek Ruciński z Jednostki Ratowniczo - Gaśniczej nr 1 PSP w Bydgoszczy.
Ile czasu minęło pomiędzy pierwszą interwencją Łukasza Karolaka, a ogłoszeniem alarmu? Poszkodowany mówi nawet o 20 minutach. Strażacy o najwyżej dwóch. Czy pożar można było ugasić wcześniej? Odpowiedzi szukają policja i prokuratura. Momentu pierwszego zgłoszenia nie zarejestrowały kamery miejskiego monitoringu.
- Jeżeli policja ustali, że straż zaczęła za późno działania, to będzie postępowanie już nie w sprawie, ale przeciwko tym osobom. Te osoby będzie można pociągnąć do odpowiedzialności - mówi Tomasz Leszczyński, Komendant Wojewódzki Państwowej Straży Pożarnej w Toruniu.
Strażaków, którzy tamtej nocy pełnili dyżur czeka postępowanie dyscyplinarne. *
* skrót materiału
Reporterka: Marta Terlikowska
mterlikowska@polsat.com.pl
(Telewizja Polsat)
Jest noc z pierwszego na drugi marca tego roku. W mieszkaniu Moniki i Łukasza wybucha pożar.
- Słyszałem w kuchni trzaski, dobiegłem do pomieszczenia kuchennego i zauważyłem ogień. Wbiegłem do pokoju, gdzie wszyscy spaliśmy - mówi Łukasz Karolak, któremu w pożarze spłonęło mieszkanie.
Feralnej nocy pan Łukasz biegnie po pomoc do położonego tuż obok posterunku straży pożarnej. Tam, jak mówi, dyżurny odmawia przyjęcia ustnego zgłoszenia i każe zadzwonić pod numer 998.
- Dla mnie jest dziwne, żeby nie uwierzyć, że jest pożar. Przybiegłem w krótkich spodenkach, na boso. Nie wiem czy ktoś jest normalny jeśli biega po dworze, gdy jest minus 8 stopni Celsjusza - mówi Łukasz Karolak, któremu w pożarze spłonęło mieszkanie.
- Powiedział tylko, że pali się w kamienicy obok. Nie podał nazwiska, ile osób jest zagrożonych - mówi Tomasz Leszczyński, Komendant Wojewódzki Państwowej Straży Pożarnej w Toruniu.
Łukasz Karolak ponownie biegnie do straży. W tym czasie ktoś telefonicznie powiadamia o pożarze. Druga interwencja mężczyzny zbiega się w czasie z momentem ogłoszenia alarmu. Trzy minuty później straż jest na miejscu pożaru.
- Mają szczęście, że mojej córce nic się nie stało, bo wtedy nie wiem, co bym zrobiła - mówi Monika Siuda, której w pożarze spłonęło mieszkanie.
Strażacy, którzy tamtej feralnej nocy pełnili dyżur, bronią swojego dobrego imienia. Bronią też dyżurującego wówczas strażaka.
- Niejednokrotnie zdarzało się, że do straży pukały osoby poszkodowane. Nigdy nikomu nie odmówiliśmy pomocy - mówi Marek Ruciński z Jednostki Ratowniczo - Gaśniczej nr 1 PSP w Bydgoszczy.
Ile czasu minęło pomiędzy pierwszą interwencją Łukasza Karolaka, a ogłoszeniem alarmu? Poszkodowany mówi nawet o 20 minutach. Strażacy o najwyżej dwóch. Czy pożar można było ugasić wcześniej? Odpowiedzi szukają policja i prokuratura. Momentu pierwszego zgłoszenia nie zarejestrowały kamery miejskiego monitoringu.
- Jeżeli policja ustali, że straż zaczęła za późno działania, to będzie postępowanie już nie w sprawie, ale przeciwko tym osobom. Te osoby będzie można pociągnąć do odpowiedzialności - mówi Tomasz Leszczyński, Komendant Wojewódzki Państwowej Straży Pożarnej w Toruniu.
Strażaków, którzy tamtej nocy pełnili dyżur czeka postępowanie dyscyplinarne. *
* skrót materiału
Reporterka: Marta Terlikowska
mterlikowska@polsat.com.pl
(Telewizja Polsat)