Nie wierzą w wypadek syna
Zagadkowa śmierć zamożnego biznesmena. W 2006 roku pan Jarosław prowadził dwie dobrze prosperujące firmy i zarabiał duże pieniądze. Jego bliscy mówią, że wszystko zmieniło się, gdy poznał 31-letnią barmankę Justynę. Po kilku tygodniach para wzięła w tajemnicy ślub, a mężczyzna zerwał kontakty z rodziną. W 2007 roku zginął. Podobno spadł ze schodów. Jego rodzina uważa, że został zamordowany.
W 2004 roku pan Jarosław kupił pod Łodzią olbrzymią działkę. Znajdowała się na niej cegielnia oraz piętrowy dom. Zamieszkał w nim, aby z bliska mieć oko na interesy. Wszystko szło świetnie. Do szczęścia brakowało mu tylko kobiety.
- Czułam jakby ona miała jakiś plan. Plan, w którym nie ma miejsca dla niego - mówi Henryka Marcinkowska-Adamiak, przyjaciółka nieżyjącego pana Jarosława.
W marcu 2004 roku pan Jarosław niespodziewanie postanowił się ożenić. Wybranką okazała się Justyna, 31-letnia barmanka, którą kilka tygodni wcześniej poznał w jednym z łódzkich pubów. Ślub odbył się w atmosferze pośpiechu i tajemnicy. Na uroczystość nie zaproszono ani rodziny, ani najbliższych przyjaciół.
- Stwierdził, że nikt mu nie będzie się wtrącał, że jest dorosły - mówi pani Sylwia, matka pana Jarosława.
Ślub zapoczątkował w życiu przedsiębiorcy serię niewyjaśnionych zdarzeń. Mężczyzna z dnia na dzień zerwał kontakty ze światem. Kontrolę nad majątkiem i firmą w całości powierzył żonie. Kontakt z bliskimi nawiązał dopiero kilka miesięcy później.
- Ona zadzwoniła do nas, że Jarek ma zbite kolano, żebyśmy przyjechali - opowiada pan Ryszard, ojciec pana Jarosława.
- Kolano wyglądało strasznie, cierpiał. Zacząłem pytać, co się stało. W tym momencie się zjawiła żona i temat się urwał. Później lekarz nieoficjalnie stwierdził, że takie obrażenia najlepiej mu pasują do kija bejsbolowego. Na żądanie żony Jarosław napisał testament, zostawił jej wszystko - mówi Marek Ziemiński, przyjaciel pana Jarosława.
- On już nie miał nic do powiedzenia i po prostu się bał. To było widać po nim. Tuż przed śmiercią ubezpieczył się na 100 tys. zł - dodaje Henryka Marcinkowska-Adamiak, przyjaciółka nieżyjącego pana Jarosława.
Piątego stycznia 2007 roku pan Jarosław już nie żył. Rodzinę i przyjaciół poinformowano, że zginął w wyniku nieszczęśliwego wypadku. Będąc pod wpływem alkoholu, spadł ze schodów i doznał śmiertelnych obrażeń. Sekcja zwłok wykazała jednak, że pan Jarosław w chwili śmierci był całkowicie trzeźwy.
- Miał całe ręce posiniaczone, jakby się bronił, a krew była w całym domu, wszędzie. Ktoś był w tym domu i go po prostu bił, katował, aż go zakatował - mówi Henryka Marcinkowska-Adamiak, przyjaciółka pana Jarosława.
- Jarek leżał twarzą do ziemi, a ona zmywała krew. W radiowozie sama zaczęła krzyczeć, że tego nie zrobiła, choć nikt jej nie pytał - dodaje Marek Ziemiński, przyjaciel pana Jarosława.
W domu, w którym zginął pan Jarosław, widać było ślady po imprezie. Mimo to, na miejscu nie zebrano żadnych odcisków palców. Lekarza, który jako pierwszy znalazł się na miejscu zdarzenia, prokuratura przesłuchała dopiero po ośmiu miesiącach. Potem śledztwo umorzono nie dopatrując się w śmierci przedsiębiorcy śladów przestępstwa.
Po śmierci pana Jarosława jego żona wróciła do Łodzi. Mimo kilku prób, nie udało nam się jednak zastać jej w domu. Komentarzy odmówiły też policja i prokuratura. Tymczasem bliscy pana Jarosława nie mają złudzeń - ich zdaniem, mężczyzna padł ofiarą morderstwa.
- Winni powinni być ukarani. Także ci, co prowadzili to śledztwo - mówi pan Ryszard, ojciec nieżyjącego pana Jarosława.*
* skrót materiału
Reporter: Rafał Zalewski
rzalewski@polsat.com.pl
(Telewizja Polsat)
- Czułam jakby ona miała jakiś plan. Plan, w którym nie ma miejsca dla niego - mówi Henryka Marcinkowska-Adamiak, przyjaciółka nieżyjącego pana Jarosława.
W marcu 2004 roku pan Jarosław niespodziewanie postanowił się ożenić. Wybranką okazała się Justyna, 31-letnia barmanka, którą kilka tygodni wcześniej poznał w jednym z łódzkich pubów. Ślub odbył się w atmosferze pośpiechu i tajemnicy. Na uroczystość nie zaproszono ani rodziny, ani najbliższych przyjaciół.
- Stwierdził, że nikt mu nie będzie się wtrącał, że jest dorosły - mówi pani Sylwia, matka pana Jarosława.
Ślub zapoczątkował w życiu przedsiębiorcy serię niewyjaśnionych zdarzeń. Mężczyzna z dnia na dzień zerwał kontakty ze światem. Kontrolę nad majątkiem i firmą w całości powierzył żonie. Kontakt z bliskimi nawiązał dopiero kilka miesięcy później.
- Ona zadzwoniła do nas, że Jarek ma zbite kolano, żebyśmy przyjechali - opowiada pan Ryszard, ojciec pana Jarosława.
- Kolano wyglądało strasznie, cierpiał. Zacząłem pytać, co się stało. W tym momencie się zjawiła żona i temat się urwał. Później lekarz nieoficjalnie stwierdził, że takie obrażenia najlepiej mu pasują do kija bejsbolowego. Na żądanie żony Jarosław napisał testament, zostawił jej wszystko - mówi Marek Ziemiński, przyjaciel pana Jarosława.
- On już nie miał nic do powiedzenia i po prostu się bał. To było widać po nim. Tuż przed śmiercią ubezpieczył się na 100 tys. zł - dodaje Henryka Marcinkowska-Adamiak, przyjaciółka nieżyjącego pana Jarosława.
Piątego stycznia 2007 roku pan Jarosław już nie żył. Rodzinę i przyjaciół poinformowano, że zginął w wyniku nieszczęśliwego wypadku. Będąc pod wpływem alkoholu, spadł ze schodów i doznał śmiertelnych obrażeń. Sekcja zwłok wykazała jednak, że pan Jarosław w chwili śmierci był całkowicie trzeźwy.
- Miał całe ręce posiniaczone, jakby się bronił, a krew była w całym domu, wszędzie. Ktoś był w tym domu i go po prostu bił, katował, aż go zakatował - mówi Henryka Marcinkowska-Adamiak, przyjaciółka pana Jarosława.
- Jarek leżał twarzą do ziemi, a ona zmywała krew. W radiowozie sama zaczęła krzyczeć, że tego nie zrobiła, choć nikt jej nie pytał - dodaje Marek Ziemiński, przyjaciel pana Jarosława.
W domu, w którym zginął pan Jarosław, widać było ślady po imprezie. Mimo to, na miejscu nie zebrano żadnych odcisków palców. Lekarza, który jako pierwszy znalazł się na miejscu zdarzenia, prokuratura przesłuchała dopiero po ośmiu miesiącach. Potem śledztwo umorzono nie dopatrując się w śmierci przedsiębiorcy śladów przestępstwa.
Po śmierci pana Jarosława jego żona wróciła do Łodzi. Mimo kilku prób, nie udało nam się jednak zastać jej w domu. Komentarzy odmówiły też policja i prokuratura. Tymczasem bliscy pana Jarosława nie mają złudzeń - ich zdaniem, mężczyzna padł ofiarą morderstwa.
- Winni powinni być ukarani. Także ci, co prowadzili to śledztwo - mówi pan Ryszard, ojciec nieżyjącego pana Jarosława.*
* skrót materiału
Reporter: Rafał Zalewski
rzalewski@polsat.com.pl
(Telewizja Polsat)