Atak mopem
Wezwała policję do agresywnego syna i sama trafiła do izby zatrzymań. Funkcjonariusze wyprowadzili panią Mariannę skutą w kajdankach, bez spodni. Twierdzą, że 53-letnia kobieta zachowywała się agresywnie. Kobieta twierdzi, że było na odwrót. Sprawę bada prokuratura.
Pani Marianna z Radomia przez 10 lat zmagała się z alkoholizmem 31-letniego syna Radosława. Gdy wydawało się już, że walka zakończyła się zwycięstwem, pani Marianna zaczęła podejrzewać, że syn przyjmuje środki odurzające. W sobotę 18 czerwca po kolejnej awanturze kobieta wezwała policję.
- Syn próbował ją uderzyć. Pani Marianna zdecydowała się w tej sytuacji wezwać policję. Chciała mieć poświadczenie, że syn był pod wpływem środków odurzających, bo zamierza wystąpić do sądu rodzinnego – opowiada Włodzimierz Wolski, dyrektor Ośrodka Interwencji Kryzysowej w Radomiu.
- Policjanci weszli do mieszkania, a kobieta napastliwie ich przywitała. Chciała, żeby się wylegitymowali, ponieważ mogli to być przebierańcy. Policjanci kilkakrotnie jej przedstawiali swoje legitymacje, prosili o podanie danych osoby zgłaszającej interwencję. Nie chciała się przedstawić, wyzywała ich, używając słów wulgarnych – twierdzi Justyna Leszczyńska z Komendy Miejskiej Policji w Radomiu.
- Chciałam legitymację, bo ich nazwiska są mi potrzebne w sądzie rodzinnym. A oni dopytują się syna, czy nie jestem psychicznie leczona. Jeden wpadł do pokoju i dzwoni na pogotowie, by szybko przyjechali z kaftanem, bo agresywna kobieta tu jest – mówi pani Marianna.
Kobieta mówi, że to policjanci zaczęli jej grozić zamknięciem w szpitalu psychiatrycznym. Przyjechało pogotowie z kaftanem bezpieczeństwa.
- Lekarz stwierdził, że na ten moment nie są potrzebne żadne badania i zachodzi konieczność zabrania jej do szpitala – opowiada Justyna Leszczyńska z Komendy Miejskiej Policji w Radomiu.
- Kazałam im opuścić mój dom, ale wrócili. Jeden mówi: „skuć starą k…”, więc złapałam mopa i fru mu tym mopem. Ten mi wykręca rękę, ja się nie daję. Tak mi wykręcił, do dziś mam drętwy palec. Łapie mnie za szyję, rzuca mną o boazerię, na podłogę – opowiada pani Marianna.
- Ona będąc w stanie silnego wzburzenia, zachowywała się w sposób mało racjonalny, dały o sobie znać emocje. Ale policjanci powinni być zawodowcami, oni powinni opanować te emocje, nie dać się sprowokować – mów Włodzimierz Wolski, dyrektor Ośrodka Interwencji Kryzysowej w Radomiu.
Kobieta powiedziała policjantom, że jest po wylewie i choruje na cukrzycę. To nie zmieniło decyzji funkcjonariuszy o odwiezieniu jej do policyjnej izby zatrzymań. Wyprowadzili ją do radiowozu tylko w krótkiej podomce. Dla bezpieczeństwa przyjechał dodatkowy, większy radiowóz.
- Tam ciężko było, ale policja chyba też za agresywnie działała. Ta pani nie miała spodni i powiedziała, że wyjdzie bez problemu, jeżeli założą jej te spodnie. Nie założyli – opowiada sąsiadka pani Marzeny.
- W końcu nawet syn na jakimś etapie prosił policjantów, by go zabrali zamiast matki, bo jest winny – dodaje Włodzimierz Wolski, kierownik Ośrodka Interwencji Kryzysowej w Radomiu.
Pani Marianna spędziła dobę w policyjnej izbie zatrzymań. Po wyjściu zrobiła obdukcję. Zapowiada zaskarżenie policji. Policja chce zaskarżyć panią Mariannę. Sprawa trafiła do prokuratury.
- Z komendy Miejskiej Policji w Radomiu wpłynęły materiały, które dotyczą przekroczenia uprawnień przez funkcjonariuszy. Przekroczenie to polegało na bezprawnym pozbawieniu wolności pokrzywdzonej, ubliżaniu jej i użyciu wobec niej przemocy fizycznej - mówi Andrzej Alberski z Prokuratury Rejonowej Radom- Zachód.
- Czterech policjantów urządziło sobie pokaz siły, duszenia, zakładania kajdanek, wyrywania rąk. Nie zwracali uwagi na to, że jest poruszona godność tej kobiety, że ona już zaczyna tracić pewne części garderoby. To była dramatyczna sytuacja – podsumowuje Włodzimierz Wolski z Ośrodka Interwencji Kryzysowej w Radomiu.*
* skrót materiału
Reporterka: Ewa Pocztar-Szczerba
epocztar@polsat.com.pl (Telewizja Polsat)