Trucizną w pszczoły

Dwa miliony wybitych pszczół i straty oszacowane na 260 tysięcy złotych. To finał ubiegłorocznej akcji odkomarzania w Bieczu w województwie małopolskim. Za poniesione straty pszczelarze żądają odszkodowania. Do winy nikt się nie przyznaje.

- Jak płakałam wtedy. Nagrałam film, na którym widać, jak te biedne zwierzątka zdychają - opowiada Danuta Fornek, pszczelarka.

- To było moje jedyne źródło dochodu, a nektaru żadnego nie zebrałem - dodaje Piotr Lech, pszczelarz.

Dla Tadeusza Przybyłowicza pszczoły to prawdziwa pasja. Sprzedażą miodu dorabia też do niewielkiej emerytury. Mężczyzna w 2009 roku ze swoich 23 uli zebrał ponad 400 kilogramów miodu, a po feralnym oprysku z czerwca ubiegło roku już tylko 30 kilogramów.

Po ubiegłorocznej powodzi w Bieczu i okolicznych miejscowościach pojawiła się plaga komarów. Władze miasta postanowiły przeprowadzić akcję odkomarzania. Wynajęto specjalną firmę, która z powietrza miała rozpylić środek owadobójczy. Środek miał być bezpieczny dla pszczół, a zabijać komary i ich larwy.

- Z umowy wynika, że pełną odpowiedzialność za szkody, które miały powstać w wyniku oprysków, ponosi ta firma. My nie poczuwamy się do winy - mówi Janusz Gubernat, wiceburmistrz Biecza.

Jak twierdzą pszczelarze, władze gminy za późno poinformowały ich o planowanych opryskach, przez co nie mieli wystarczająco dużo czasu, żeby zabezpieczyć pasieki. A jak mówią, pszczół nie da się siłą „zapędzić” do uli.

- Ludzie siedzieli sobie nieświadomi w ogródkach, a śmigłowiec nad ich dachami pryskał - opowiada Piotr Tumidajewicz, pszczelarz.

- Wydaje się, że powiadamianie leży po stronie tej firmy. Myśmy z dobrej woli powiadomili mieszkańców poprzez Internet i słupy ogłoszeniowe - mówi Janusz Gubernat, wiceburmistrz Biecza.

Poszkodowani pszczelarze za zaistniałą sytuację winią władze miasta i firmę rozpylającą truciznę. Pszczelarze twierdzą, że trucizna, której użyto, zawiera środek zakazany w Unii Europejskiej, ale dopuszczony w Polsce. Magistrat odpowiedzialnością za padające pszczoły obarcza prywatną firmę wykonującą opryski.

Ubezpieczyciel Urzędu Miasta odszkodowania wypłacić nie chce, bo twierdzi, że zawiniła firma wykonująca opryski. Natomiast ubezpieczyciel firmy twierdzi, że ta błędów nie popełniła i roszczeń uznać nie chce. A pieniędzy dla pszczelarzy jak nie było, tak nie ma.

Próbowaliśmy skontaktować się z firmą wykonującą opryski. Niestety, przedstawiciele dyrekcji firmy byli nieuchwytni. Jest dokument, w którym prywatna firma przyznaje się do tego, że po opryskach pszczoły mogły padać. Firma prosi swojego ubezpieczyciela - Wartę - o wypłatę odszkodowania. Towarzystwo pieniędzy wypłacić jednak nie chce. O powodach tej decyzji Warta nie chce również rozmawiać przed kamerą.

- Centrala Warty odmówiła, uzasadniając to tym, że wina leży wyłącznie po stronie urzędu miasta - mówi Lucjan Furmanek, prezes Koła Pszczelarzy w Bieczu.

Prokuratura już dwukrotnie umorzyła postępowanie w tej sprawie. Pszczelarzom pozostaje walka na drodze cywilnej. Poddać się nie chcą, bo jak twierdzą, pszczoły padły, oni ponieśli straty, a winnych nie ma.*

* skrót materiału

Reporterka: Aneta Krajewska

akrajewska@polsat.com.pl