Dziecko Polki w ręce Niemca
Dramat polskiej matki. Pani Kamila musi oddać 10-miesięcznego synka do Niemiec pod opiekę ojca. Tak zdecydował chorzowski sąd. Kobieta twierdzi, że jej partner nie chciał dziecka, a nawet namawiał ją do aborcji. Dlatego wróciła do Polski. Tu urodziła i tu wychowywała synka. Chłopiec spędził w Niemczech tylko 6 tygodni, bo pani Kamila chciała, by poznał rodzinę ojca. To wystarczyło, by sąd uznał, że jego miejsce jest za granicą.
Kamila Malik jest przerażona. Boi się, że niedługo straci to, co dla niej najcenniejsze – dziesięciomiesięcznego synka.
- Wszyscy zapewniali, że dziecka z matką nie rozdzielą, a jednak - rozpacza pani Kamila.
27-letnia kobieta jest skrzypaczką w Symfonii Varsovii. Kiedy w 2009 roku była na koncercie w Niemczech, poznała Petera S. – niemieckiego prawnika z Monachium.
- Pisaliśmy do siebie maile, telefonowaliśmy. W pewnym momencie bardziej zaiskrzyło, zakochaliśmy się w sobie. Później zwierzał mi się, że matka kazała mu bardzo uważać, bo wrobię go w dziecko, bo wszystkie Polki chcą mieć dzieci z Niemcami - opowiada Kamila Malik.
Po kilku miesiącach znajomości okazało się, że pani Kamila jest w ciąży. Jak twierdzi kobieta, bardziej niż wiadomość o dziecku, zaskoczyła ją reakcja partnera.
- Powiedział, że skoro jestem w stanie wszystko dla niego zrobić, to mam usunąć dziecko. Zaproponował, że to można zrobić w Niemczech, w bardzo cywilizowany sposób. Kategorycznie odmówiłam - wspomina pani Kamila.
Przez całą ciążę skrzypaczka mieszkała w Warszawie. Utrzymywała jednak kontakt z Peterem S.
- Całą ciążę walczyła, może nie o to, żeby byli rodziną, ale żeby dziecko miało ojca. Po urodzeniu Paul został zameldowany w Świętochłowicach - mówi Zuzanna Zarzycka, matka pani Kamili.
- Kiedy Paul się urodził, zarejestrowałam go z moim nazwiskiem. Podałam, że ojciec jest nieznany, bo Peter nie chciał uznać dziecka w polskim prawie - dodaje pani Kamila.
36-letni Peter S. kilkakrotnie odwiedził synka w Polsce. Po kilku miesiącach zmienił zdanie i stwierdził, że chce uznać dziecko. Przekonał panią Kamilę, żeby wspólnie udali się do ambasady Niemiec w Warszawie.
- Tłumaczył, że jeśli tego nie podpiszę, to nie zobaczę od niego ani centa, a jego koledzy prawnicy w Monachium pomogą mu uzyskać taki dokument - mówi pani Kamila.
- Matka w ambasadzie podpisała uznanie ojcostwa, oświadczyła, że chcą wspólnie wykonywać opiekę nad dzieckiem, ale takie oświadczenie nie jest nadaniem praw rodzicielskich - informuje Marcin Gall z Międzynarodowego Stowarzyszenia Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech.
Pani Kamila i Peter S. uzgodnili, że Święta Bożego Narodzenia i sylwestra 2010 roku spędzą wspólnie z synkiem w Monachium. Kobieta nie wiedziała, że wyjazd do Niemiec będzie dla niej początkiem poważnych kłopotów.
- Synek bardzo zachorował. Okazało się, że mimo zapewnień Petera, Paul nie miał ubezpieczenia. Zaufałam Peterowi i zameldowałam siebie i dziecko w Niemczech. Dzięki temu mogliśmy pójść do lekarza - opowiada pani Kamila.
Po Nowym Roku pani Kamila chciała wrócić do Polski, ale Peter S. kategorycznie się na to nie zgodził.
- Nieraz wyrywał mi dziecko ,jak byłam już spakowana. Mówił, że sama mogę jechać, ale dziecko zostaje. Teraz wiem, że chodziło o to, żebyśmy tam byli jak najdłuższej, bo czas działał na moją niekorzyść. On, jako prawnik wiedział to już wtedy - twierdzi pani Kamila.
- Już podczas tego krótkiego, sześciotygodniowego pobytu próbowano jej wmówić, że jest chora psychicznie, że ma się udać do psychiatry - dodaje Zuzanna Zarzycka, matka pani Kamili.
Po sześciu tygodniach pobytu w Monachium kobiecie udało się wrócić z synkiem do Polski. Pretekstem był chrzest dziecka siostry pani Kamili. Kobieta wiedziała, że do Monachium już nie wróci. Zamieszkała z mamą w Świętochłowicach. Złożyła w sądzie wniosek o powierzenie jej opieki nad synkiem.
- Kiedy Peter dowiedział się, że złożyłam taki wniosek, momentalnie złożył wniosek o wydanie mu dziecka - opowiada kobieta.
- Żeby rozpatrywać tę sprawę z konwencji haskiej należałoby stwierdzić stały pobyt dziecka w Niemczech. Uważam, że po 6 tygodniach nie było stałego miejsca pobytu w Niemczech mówi Dominik Abłażewicz, pełnomocnik Kamili Malik.
- Konwencja mówi wyraźnie, że musi minąć sześć miesięcy, żeby uznać, że dom dziecka jest za granicą - informuje Marcin Gall z Międzynarodowego Stowarzyszenia Przeciw Dyskryminacji Dzieci
w Niemczech.
Mimo że prokurator wnosił o oddalenie wniosku Petera S., sąd w Chorzowie podjął szokującą decyzję. Dziesięciomiesięczny Paul ma jechać do ojca. Dla pani Kamili to był
dramat.
- Jakbym dzisiaj usłyszała, że mam raka i niedługo umrę. To jest takie uczucie - rozpacza skrzypaczka.
- Sąd dążył do stanu sprzed bezprawnego uprowadzenia i zatrzymania dziecka. Materiał dowodowy pozwolił na przyjęcie, że stałe miejsce pobytu dziecka było w Niemczech - informuje Anna Bogaczyk-Żyłka, prezes Sądu Rejonowego w Chorzowie.
- Pani Kamila popełniła szereg błędów, jak zameldowanie dziecka w Niemczech. W tej sprawie one nie powinny jednak być brane pod uwagę. To powinno być przykładem dla innych matek, które decydują się na związek z osobą spoza Polski- mówi Dominik Abłażewicz, pełnomocnik Kamili Malik.
Pani Kamila nie może pogodzić się z tym, w jaki sposób sąd uzasadnił swoją decyzję. Jak twierdzi, w wyroku znalazło się wiele nieprawdziwych informacji.
- W uzasadnieniu jest napisane, że nie mam pracy, co jest nieprawdą. Ja jestem muzykiem zaangażowanym w Varsovii - mówi pani Kamila. Pojechaliśmy do Monachium. Chcieliśmy porozmawiać z Peterem S. Mężczyzna początkowo zgodził się na spotkanie. Jednak następnego dnia był dla nas nieosiągalny. Nie odbierał telefonu, nie było go w domu ani w kancelarii.
Kamila Malik wie, że decyzja sądu w Chorzowie oznacza, że nie tylko będzie musiała oddać dziecko ojcu, ale także walczyć o synka przed sądem w Niemczech. Wie, że na wygraną w Niemczech nie ma szans.
- Obojętnie czy sędzia ma dobrą wolę, czy nie. Ten, który jest Niemcem: ojciec czy matka ma z góry większe szanse - potwierdza Stefan Nowak, adwokat reprezentujący Polaków w sprawach rodzinnych w Niemczech.
- Jeśli my tak łatwo wydajemy dzieci, nie walczymy o nie, to jak Niemcy mają nas traktować? Jak mają nas szanować, jeśli my siebie nie szanujemy? - pyta pani Kamila.
Kobieta ma nadzieję, że jej historia skończy się tak, jak sprawa pani Urszuli Abramczyk. W 2008 roku kobieta znalazła się w takiej samej sytuacji jak dzisiaj pani Kamila. Jej synek miał wtedy dwa latka. Sąd drugiej instancji zmienił zdanie i stwierdził, że dziecko może zostać w Polsce. Dzisiaj pani Urszula jest szczęśliwa i ze spokojem patrzy w przyszłość.
- Jesteśmy bezpieczni, możemy żyć swoim życiem, chodzić na spacery i nie boimy się, że zostaniemy skazani na jakąś banicję. W drugiej instancji doszło do głosu to, co jest najważniejsze w tej całej konwencji, że ustawodawcy mieli na celu dobro dziecka. Mam wrażenie, że sąd pierwszej instancji o tym zapomniał - mówi Urszula Abramczyk.
Wydaje się, że w przypadku pani Kamili sąd zapomniał, że dobro dziecka jest najważniejsze. W poniedziałek do sądu w Katowicach wpłynie apelacja kobiety. To jej ostatnia
szansa.*
* skrót materiału
Reporterka: Paulina Bąk