Rozwód po polsku: wojna psychologów

Wczesny poranek, walenie w drzwi, policja i kuratorzy. W takich okolicznościach ojciec 5-letniego Piotrusia odebrał go matce. Dziecko zanosiło się płaczem, błagało, by zostawiono je w spokoju. Bezskutecznie. Ojcem dziecka jest wybitny neuropsycholog, profesor Krzysztof J. Jego sposób walki o syna podzielił opinię publiczną.

- Żaden sąd na świecie i żaden ojciec na świecie nie może dziecku wymazać matki z serca, dlatego jestem pewna, że on nie zniknął z mojego życia na zawsze - rozpacza pani Barbara, matka 5-letniego Piotrusia.

Pani Barbara i pan Krzysztof poznali się 6 lat temu. On był wybitnym neuropsychologiem. Jednym z najbardziej uznanych profesorów Uniwersytetu Gdańskiego. Pani Barbara właśnie zaczynała robić doktorat. Pan Krzysztof imponował jej wszystkim. Zawodowa znajomość szybko przerodziła się więc w coś poważniejszego.

- Znam profesora J. jeszcze z czasów studenckich. Miał opinię człowieka trudnego. Nie był łatwy w relacjach z innymi ludźmi, najbardziej ogólnie to określając - opowiada dr hab. Bogusław Borys, konsultant wojewódzki ds. psychologii klinicznej.

- Człowiek, który potrafi myśleć i pisać artykuły, nie musi być człowiekiem w pełni rozumieniu tego słowa. Żałuję, że w ogóle spotkałam go na swojej drodze. Z drugiej strony, gdyby nie to, nie byłoby dziś Piotrusia - dodaje pani Barbara, matka Piotrusia.

W maju 2005 roku pani Barbara zaszła w ciążę. Zapadła decyzja o ślubie. Uroczystość odbyła się w sierpniu – osiem miesięcy po rozpoczęciu związku. Pół roku później, na świat przyszedł Piotruś.

- Tam były od rana do nocy awantury, o wszystko. To było coś niesamowitego - wspomina pani Magdalena, matka pani Barbary.

- To zwykle było tak, że była pewna kumulacja. W dzień chodził zdenerwowany, kolejnego dnia jeszcze bardziej i pod wieczór wybuchał. Pojawiały się różne wyzwiska: od głupiej dziewczynki zaczynając, po wmawianie mi, że nie umiem czytać i pisać, że nic sobą nie reprezentuję, że jestem księżniczką z żółtymi zębami, że powinnam mieszkać w stajni, bo jestem brudasem i śmierdzę - opowiada pani Barbara.

Zaraz po ślubie między małżonkami zaczęły się awantury. Na domiar złego, rok później, lekarze zdiagnozowali u Piotrusia zaburzenia rozwoju. Mały miał kłopoty ze spaniem oraz jedzeniem. Nie raczkował. Terapia nie odnosiła skutku. W lipcu 2007 roku, 32-letnia pani Barbara podjęła decyzję.

- Uprzedziłam go, że chcę pojechać do moich rodziców na kilka dni. Chcę uspokoić się, wszystko przemyśleć. Powiedział, że jeżeli spędzę noc poza domem, to nie mam już powrotu - wspomina pani Barbara.

Po wyprowadzce żony, pan Krzysztof zwrócił się do sądu o uregulowanie jego kontaktów z dzieckiem. W odpowiedzi pani Barbara złożyła pozew o rozwód. Po trzech latach sąd orzekł, że dziecko ma pozostać przy matce. Ojcu przyznano wizyty dwa razy w tygodniu. Jak twierdzi pani Barbara, od tej pory życie jej syna zamieniło się w piekło.

- Kontakty ojca z synem przebiegały bardzo smutno, drastycznie. Są nagrania. Jest mi i gorąco i zimno, szczerze mówiąc, chętnie bym tego w ogóle nie oglądała - mówi pani Barbara, matka Piotrusia.

- Mały krzyczał strasznie, przy każdej wizycie - dodaje pani Magdalena, matka pani Barbary.

- Ja czegoś takiego nie widziałem, przyznaję szczerze. Krzyk dziecka, który trwał pół godziny, po prostu rozrywał duszę, naprawdę - opowiada Sebastian Furtak, dziennikarz Radia Tok FM.

W lutym tego roku, pan Krzysztof złożył w sądzie wniosek o odebranie byłej żonie praw rodzicielskich. Jako powód podał, że pani Barbara uniemożliwia mu kontakty z synem. Zażądał, aby sąd oddał dziecko jemu, lub umieścił je w rodzinie zastępczej.

- To jest opinia psychologiczna Piotrusia. Badałam go jesienią ubiegłego roku. Boi się, że utraci matkę. To musi być straszne dla takiego małego dziecka - mówi Krystyna Moroz-Kraińska, psycholog i znajoma pani Barbary.

W marcu sąd wydał postanowienie o wydaniu Piotrusia ojcu. Następnego dnia pani Barbara złożyła na nie zażalenie. Chociaż nie zostało rozpatrzone do dziś, w czerwcu sąd wydał nakaz przymusowego odebrania chłopca. Piątego lipca pan Krzysztof pojawił się u byłej żony w towarzystwie policjantów i kuratorów.

- To wyglądało, jak z jakiegoś gestapowskiego koszmaru. Około godziny 7 rano zostaliśmy zbudzeni waleniem w drzwi, aż framuga się ruszała. Piotruś płakał, krzyczał, jak najgłośniej mógł. Wołał, by go nie oddawać, ratować - opowiada pani Barbara, matka 5-letniego Piotrusia.

Po odebraniu Piotrusia matce, w mediach rozpętała się burza. Głos w sprawie zabrał sam Minister Sprawiedliwości. Zażądał wydania akt sprawy i zapowiedział kontrolę wśród gdańskich kuratorów. Ale choć mijają kolejne dni, w sprawie niewiele się zmienia.

- Dzięki informacjom, które na bieżąco uzyskujemy, dowiadujemy się nowych szczegółów, które udowadniają, że sprawa nie jest czarno – biała, do końca tak oczywista, jakby to się mogło wydawać - informuje Joanna Dębek z Ministerstwa Sprawiedliwości.

43-letni profesor Krzysztof J., nie rozmawia z dziennikarzami. Zamiast tego opublikował w prasie swoje oświadczenie. Jak twierdzi, padł ofiarą medialnej nagonki. Piotruś jest z nim szczęśliwy, na dowód opublikował zdjęcia.

- Ten chłopiec się nie pozbiera przez wiele lat. Wszyscy w tej sprawie przegrali: sąd, kuratorzy, rodzice i dziecko, które nic nie rozumie - podsumowuje
Sebastian Furtak, dziennikarz Radia Tok FM.*

* skrót materiału

Reporter: Rafał Zalewski

rzalewski@polsat.com.pl