Dziurawa droga, brak odszkodowania

Gigantyczne dziury na drogach to zmora polskich kierowców. Za uszkodzony samochód powinien zapłacić zarządca drogi. To tylko teoria. Nasi bohaterowie walczą o odszkodowania po kilka, a nawet kilkanaście miesięcy i nic nie wskazuje na to, by mieli je otrzymać.

- Zarząd dróg kierował mnie do urzędu miasta, urząd miasta do zarządu dróg, zarząd dróg do ubezpieczyciela, a ubezpieczyciel do firmy wykonującej prace na drodze – opowiada Andrzej Całka.

Pan Andrzej w listopadzie ubiegłego roku wracał wieczorem do domu. Jego samochód wpadł w nieoznakowaną dziurę na drodze. Naprawa auta kosztowała 1500 złotych.

Kierowca zgłosił się do Zarządu Dróg Powiatowych w Otwocku, właściciela dziurawej drogi z wnioskiem o wypłatę odszkodowania. Ten jednak winę zrzucił na Urząd Miasta w Otwocku, na zlecenie którego prywatna firma wykonywała kanalizację. Urząd Miasta twierdzi, że za zabezpieczenie drogi odpowiada Zarząd Dróg Powiatowych w Otwocku. Ten jednak do winy się nie poczuwa. Odszkodowania nie chce zatem wypłacić ubezpieczyciel Zarządu Dróg Powiatowych, firma Generali. Swoje stanowisko firma wysłała do nas pismem:

„Generali zostało powiadomione przez naszego Klienta, że nie przyjmuje on odpowiedzialności za ww. zdarzenie drogowe. Z tego też faktu wynika odmowa wypłaty odszkodowania przez Towarzystwo Ubezpieczeń”.

- Za bezpieczeństwo dróg odpowiada jej właściciel i w tym przypadku jest to Zarząd Dróg, który nie zabezpieczył drogi  i dopuścił do tego wypadku – mówi Krystyna Krawczyk z Biura Rzecznika Ubezpieczonych.

Sprawa trwa już kilka miesięcy, a pieniędzy jak nie było, tak nie ma. Zarząd Dróg Powiatowych w Otwocku skierował pana Andrzeja po odszkodowanie do firmy, która  wykonywała prace na drodze. Problem w tym, że firma już nie istnieje.
- To zarząd dróg powinien mi wypłacić pieniądze a potem wyegzekwować je od tej firmy. To nie ja powinienem się takim sprawami zajmować – mówi pan Andrzej.

Od kilu miesięcy o odszkodowanie walczy również pani Bogumiła Siarnecka. W styczniu tego roku na przejeżdżającą samochodem kobietę spadł kabel telekomunikacyjny. Kobieta przestraszyła się i wpadła w poślizg. Była w ciąży.

- Przestraszyłam się, bo myślałam, ze nie jest to kabel telefoniczny tylko elektryczny i wpadłam w poślizg – opowiada kobieta.
Pani Bogumiła zwróciła się do firmy Axa, ubezpieczyciela Telekomunikacji Polskiej, do której należał kabel. Chciała od firmy 4 tysięcy złotych odszkodowania za uszkodzony samochód. I tutaj zaczęły się schody.

- Dostałam odpowiedź, że nie dostanę odszkodowania, ponieważ to była moja wina. W ostatnim piśmie argumentują to tak, że kable są ich, ale słupy już nie, że uderzyłam najpierw w słup, a dopiero potem kabel spadł – opowiada Bogumiła Siarnecka.


Towarzystwo ubezpieczeniowe pieniędzy wypłacić nie chce, bo twierdzi, że niemożliwe, żeby kabel wypiął się sam. To, że na miejsce pani Bogumiła sama wezwała policję, też o niczym nie świadczy.

- Nie chcą wierzyć w to, że nie zostałam ukarana mandatem, ani punktami karnymi, bo nie było w tym mojej winy. Mówią, że policja  przyjechała po zdarzeniu, nie było ich w trakcie i znają tylko moje zeznania – opowiada kobieta.

- Ubezpieczyciel często się posługuje takim argumentem, że policja nie była naocznym świadkiem zdarzenia, że tylko opisuje pewien stan faktyczny. To jest jednak dokument, z którym, naszym zdaniem, ubezpieczyciel powinien się liczyć – mówi Krystyna Krawczyk z Biura Rzecznika Ubezpieczonych.

O komentarz w sprawie poprosiliśmy ubezpieczyciela Telekomunikacji Polskiej – firmę Axa Towarzystwo Ubezpieczeń i Reasekuracji S.A. Jej przedstawiciele nie chcieli się wypowiadać przed kamerą. Odpowiedź otrzymaliśmy na piśmie:

„ Analiza zgromadzonych dokumentów nie daje podstaw do uznania odpowiedzialności Ubezpieczonego za powstanie samego zdarzenia, jak i za jego skutki. Stanowisko takie zostało przekazane wraz z uzasadnieniem p. Siarneckiej w korespondencji, zawierającej także wskazanie sposobów dochodzenia roszczeń w przypadku kwestionowania decyzji Towarzystwa.”

- Szukają wszelkich argumentów, żeby tylko nie wypłacić pieniędzy. To nie była moja wina, że wpadłam w poślizg – mówi pani Bogumiła.

O odszkodowanie za uszkodzony samochód walczy również pan Zbigniew Kaźmir z Giżycka. Ponad rok temu jechał swym autem do Warszawy. Kilka kilometrów przed Ostrowią Mazowiecką spotkała go nieprzyjemna niespodzianka.

- Padał deszcz, była mgła, jechałem wolno i wpadłem w dziurę, która była wypełniona wodą. Otwór w jezdni miał około 50 centymetrów długości i około 30 głębokości – wspomina pan Zbigniew.

Auto mężczyzny trafiło do warsztatu. Koszt naprawy uszkodzonego zawieszenia to prawie 3000 złotych. Pan Zbigniew postanowił zgłosić zaistniałą szkodę Mazowieckiemu Zarządowi Dróg Wojewódzkich – podmiotowi, który odpowiada za feralną trasę.

I tu niespodzianka. Mimo iż Mazowiecki Zarząd Dróg Wojewódzkich wziął na siebie odpowiedzialność, ubezpieczyciel zarządcy – firma InterRisk - wypłaty odszkodowania odmówił.

- Oni przyjmują do wiadomości, że ta dziura istniała, ale uważają, że ponieważ dzień wcześniej pracownicy zarządcy drogi monitorowali ten odcinek, to nie ma ich odpowiedzialności - mówi Ireneusz Bunkowski, pełnomocnik Zbigniewa Kaźmira.

Identyczna historia spotkała pana Sebastiana Drożdżała z Warszawy. Ponad rok temu mężczyzna wracał swym oplem z pracy. U zbiegu ulic Regulskiej i Alej Jerozolimskich wjechał w potężną dziurę.

- Otrzymałem informację, że wypłata odszkodowania uzależniona jest od stwierdzenia zaniechań ze strony rejonu dróg publicznych, co też w drodze kontroli nie zostało wykazane. Krótko mówiąc rejon dróg publicznych dochował wszelkich starań, żeby stan naszych dróg był idealny – mówi pan Sebastian.

Panu Zbigniewowi i panu Sebastianowi ten sam ubezpieczyciel odmówił wypłaty odszkodowania. Co ciekawe, odpowiedzi skierowane do obu poszkodowanych mężczyzn są identyczne. Różni je tylko nazwisko adresata...

Chcieliśmy porozmawiać przed kamerą z przedstawicielem firmy InterRisk. Niestety, ubezpieczyciel nie zgodził się na to. Swoje stanowisko, łudząco podobne do pism, jakie otrzymali obaj poszkodowani, przesłał nam mailem.

„ Nie kwestionujemy istnienia ubytku na drodze w dniu zajścia zdarzenia, natomiast wykazujemy, że podejmowane przez Ubezpieczającego działania mające na celu jak najszybsze zapobieganie niebezpieczeństwu na drodze przesądzają o braku jego winy za zaistniałe zdarzenie”.

- Po raz ostatni złożę odwołanie do rejonu dróg i towarzystwa ubezpieczeniowego. Później występuję na drogę sądową – zapowiada pan Sebastian.

Dochodzenie swoich praw na drodze sadowej pozostaje równie panu Andrzejowi i pani Bogumile. Oboje nie chcą się poddawać i  zamierzają walczyć o odszkodowania.*

* skrót materiału

Reporterka: Aneta Krajewska

akrajewska@polsat.com.pl