Nie oddawaj w komis

Pan Henryk twierdzi, że wstawił do szczecińskiego komisu samochodowego Michała B. auto warte 180 tys. zł a otrzymał zaledwie 55 tysięcy. Mówi, że został oszukany, na dowód pokazuje umowę oraz aneks. Prokuratura nie dopatrzyła się w dokumentach nieprawidłowości i sprawę umorzyła. Dotarliśmy do innych osób, które czują się oszukane przez Michała B.

62-letni Henryk Maculewicz ze Szczecina przeszedł trzy operacje serca. Ze względu na stan zdrowia cztery lata temu musiał sprzedać firmę. Uzyskane pieniądze zainwestował w kupno i sprowadzenie luksusowego samochodu z USA. Na jego sprzedaży miał zarobić. Mercedes ML został wstawiony do szczecińskiego komisu Michała B.

- Przypadkowo, przy drodze w Szczecinie zobaczyłem piękny komis, zabezpieczony, z kamerami. Było tam czyściutko, ładnie, schludnie. Postanowiłem zostawić - opowiada pan Henryk.

- My nie chcieliśmy tego samochodu, a on nas błagał, żebyśmy go wzięli, żebyśmy na raty mu płacili - twierdzi Michał B.

28 sierpnia 2009 roku Henryk Maculewicz i Michał B. podpisują aneks do umowy. Szósty punkt tego dokumentu mówi, że aneks wchodzi w życie z datą przekazania zadatku w kwocie 92 tysięcy złotych. Chociaż zadatek nie został wpłacony, wkrótce Michał B. sprzedał samochód swojemu znajomemu.

- Prawdopodobnie Michał B. miał przygotowany ten punkt z góry, że aneks wchodzi w życie w dniu sporządzenia i podpisania umowy oraz wręczenia 92 tys. zł jako zadatek za ten samochód. Pan B. nie uiścił tych pieniędzy, oświadczając, że aneks nie jest ważny, że umowa jest tylko ważna - mówi Henryk Maculewicz.

Henryk Maculewicz mówi, że choć Michał B. miał mu zapłacić 180 tysięcy złotych, zapłacił tylko 55 tysięcy. Właściciel komisu mówi, że przekazał panu Henrykowi znacznie wyższą kwotę. Sprawa trafiła do prokuratury. A ta ją umorzyła.

- Stwierdził, że on chciał sprzedać ten samochód a że miał finansowe problemy, to pieniądze ze sprzedaży chciał zainwestować w swoją firmę, a potem z zysku oddać mi te pieniądze. Pan prokurator nie widział w tym żadnej złej woli - mówi Henryk Maculewicz.

- Ja nie powiedziałabym, że prokurator występuje tu w roli obrońcy. Tylko po prostu dokonał
rzetelnej oceny prawno-karnej. Trzeba wiedzieć, co się podpisuje - mówi Małgorzata Wojciechowicz z Prokuratury Okręgowej w Szczecinie.

- On dostał od nas ponad 120 tysięcy, zostało 60 tysięcy - twierdzi Michał B.

- Myślę, że te pieniądze są nie do odzyskania - ocenia Przemysław Wiaczkis, adwokat Henryka Maculewicza.

Pan Dariusz ze Szczecina poznał Michała B. i jego ówczesną partnerkę Mariolę przez
wspólnego znajomego. Zaprosili go nawet na swoje wesele. Za jakiś czas Michał B.
poprosił pana Dariusza o krótkoterminową pożyczkę.

- Zwrócił się do mnie z prośbą mówił, że ma klienta na samochód. Było to BMW serii 6.
Luksusowe auto za kilkadziesiąt tysięcy euro. Twierdził, że brakuje mu pieniędzy, żeby je sprowadzić, a ma już kupca. To miała być koleżeńska przysługa, miał mi zwrócić po sprzedaży - opowiada pan Dariusz.

Pan Dariusz mówi, że pożyczał jeszcze Michałowi B. inne kwoty, jednak nie ma potwierdzeń. Mężczyzna utrzymuje, że Michał B. jest mu winien około 20 tysięcy euro. Michał B. mówi, że tylko 10 tysięcy złotych.

Umówiliśmy się z Mariolą i Michałem M., że spotkamy się ponownie, żeby zweryfikować
oryginały dokumentów potwierdzających zwrot pożyczek. Po kilku dniach Michał B. odwołał spotkanie.

Rok temu Michał B. przeniósł firmę do Warszawy. Wspólnie z żoną sprzedają teraz meble. Michał B. sprowadza też samochody z zagranicy, choć nie prowadzi teraz salonu. Andrzej Litwin pracował w komisie Michała B. w Szczecinie. Mówi, że jego pracodawca nie rozliczył się z nim za wykonaną pracę. Są też inni, którzy czekają na pieniądze.

- Michał B. jest mi winien pieniądze za pracę. Przez pierwsze dwa miesiące jakieś grosze dostawałem do ręki, podpisywałem mu, że niby odebrałem te pieniądze. W tej chwili jest mi winien ponad 4 tysiące złotych - mówi Andrzej Litwin, były pracownik Michała B.

- Przez pół roku nie płacił za lokal, który mu wynajmowałem. Wtedy wszystko mu zablokowałem, nie mógł nic z tym zrobić, dopóki nie zapłacił. Jak mi zapłacił, to zabrał stąd meble i otworzył sklep gdzieś indziej - opowiada anonimowo mężczyzna, który wynajmował lokal Michałowi B.

- Dużo było osób poszkodowanych. Nawet kolega, który ze mną pracował... Jego mama miała odłożone pieniądze, przekazała je panu Michałowi. To była kwota około 40 tysięcy. Ani pieniędzy ani samochodu - mówi Andrzej Litwin, były pracownik Michała B.

Małżeństwo B. mówi nam, że za kłopoty finansowe w komisie samochodowym w Szczecinie odpowiedzialny jest wspólnik Michała B. To on zawierał niekorzystne dla firmy umowy. Oceniają, że są jeszcze winni ludziom 200-300 tysięcy złotych.

- Robiliśmy mu meble, które miały być w salonie w Złotych Tarasach. Rozmawialiśmy na przełomie kwietnia i maja 2010 roku. Umowa opiewała na kwotę 35 tysięcy złotych plus szafa wnękowa do mieszkania, które wynajmowali za 4900 złotych. W styczniu udałem się do firmy windykacyjnej celem ścigania tego pana - podsumowuje Piotr Kowalski, stolarz spod Warszawy, któremu Michał B. jest winny pieniądze.
*

* skrót materiału

Reporterka: Ewa Pocztar-Szczerba

epocztar@polsat.com.pl