Przepadł bez śladu
23-letni Robert Wójtowicz wyszedł z domu na wykłady i ślad po nim zaginął. Studiował na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Rodzina, bliscy oraz policja szukali go wszędzie, nawet w więzieniach za granicą. W sprawie pojawia się wątek porwania oraz nieszczęśliwego wypadku. Dowodów jednak brak.
- Nigdy nie przestaniemy brata szukać. Już dawno moglibyśmy go uznać za zmarłego, ale nie zamierzamy tego robić – mówi Sylwester Wójtowicz, brat zaginionego Roberta.
Robert Wójtowicz był studentem drugiego roku psychologii Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. W piątek 20 stycznia 1995 r. wyszedł z domu na wykłady, ale na uczelnię nigdy nie dotarł. Rodzina Roberta od szesnastu lat nie ustaje w poszukiwaniach i wciąż wierzy, że któregoś dnia ich ukochany syn i brat zapuka do drzwi.
Robert był wysokim, szczupłym i wysportowanym brunetem. Miał 186 cm wzrostu i krótkie, czesane na bok włosy. Ubrany był w czarną kurtkę, ciemnobrązowe spodnie i czarną, wełnianą czapkę z białym napisem. Oprócz dokumentów nie zabrał ze sobą żadnego bagażu.
- Zawsze rozpatruje się najszersze pole działania, od samobójstwa, aż po wątki wejścia w jakąś sektę, ucieczkę za granicę, czy po prostu zerwanie kontaktu z najbliższymi – mówi Katarzyna Cisło z Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie.
Po szesnastu latach od tamtych wydarzeń rodzina Roberta wciąż intensywnie go poszukuje. Obecnie 32-letni brat zaginionego założył stronę internetową ze wszystkimi informacjami dotyczącymi Roberta. Policja sporządziła portret z progresją wiekową.
- Skontaktowaliśmy się ze znanym jasnowidzem Jackowskim. Stwierdził, że brat nie żyje, że został zamordowany przez bliską mu osobę, z która często się spotykał - opowiada Sylwester Wójtowicz, brat zaginionego Roberta.
W ciągu wielu lat poszukiwań rodzina Wójtowiczów sprawdzała kilka prawdopodobnych scenariuszy wydarzenia. Niestety, żaden z nich nie został potwierdzony.
- Pewnego dnia przyjechał Wojtek i powiedział, że był do niego telefon, że ktoś zażądał 30 mln starych złotych za uwolnienie Roberta. Ostrzegał, że jeżeli powiadomimy policję, ślad się na zawsze urwie. Szczegółowe informacje mieliśmy otrzymać następnego dnia. Podejrzane jest to, że porywacze nie zadzwonili do nas tylko akurat do Wojtka – mówi Sylwester Wójtowicz, brat zaginionego Roberta.
- Natychmiast poinformowaliśmy policję, ale porywacze już się nie odezwali – dodaje Leszek Wójtowicz, ojciec zaginionego Roberta.
Udało nam się skontaktować z Wojtkiem, kolegą Roberta. Otrzymaliśmy od niego mail o treści:
"Wszelkie znane mi informacje przekazałem policji i rodzinie Roberta zaraz po jego zaginięciu kilkanaście lat temu. Jest mi niezmiernie przykro i czuję się urażony insynuacjami formułowanymi przez ludzi, którym chciałem pomóc w ich nieszczęściu. Rodzina Roberta zawsze mogła i nadal może zwrócić się do mnie bezpośrednio, w kwestii jakichkolwiek wątpliwości."
Kolejnym tropem była informacja o odsiadywaniu wyroku za handel narkotykami w zagranicznym więzieniu. Policja nie potwierdziła również tych doniesień.
- Był telefon od jakiegoś mężczyzny, który powiedział, że brat zginął w tragiczny sposób w górach, był z dwiema koleżankami. Odradzał szukanie brata, bo podobno te dziewczyny bały się mówić – wspomina Sylwester Wójtowicz, brat zaginionego Roberta.
Jedyne co udało się ustalić to fakt, że Robert miał problemy emocjonalne i długo przed zniknięciem opuszczał wykłady na uczelni. Nikt nie wie z kim w tym czasie się spotykał i co robił. Rodzina prosi o pomoc i jakiekolwiek informacje, nawet te najgorsze.
- Sytuacja, w której rodzina ma pogodzić się z tym, że ich bliski nie żyje, budzi w nich poczucie winy. Jak mogą w sercu, w głowie pochować bliską im osobę, skoro ona może żyć. A co jeśli ona przyjdzie do domu i zapyta: nie szukałeś mnie? – mówi Kinga Bystrek, psycholog z fundacji Itaka.
- Rana, która została nam zadana 16 lat temu nie zabliźni się, dopóki nie dowiemy się prawdy - dodaje Leszek Wójtowicz, ojciec zaginionego Roberta.*
* skrót materiału
Reporterka: Agnieszka Zalewska