Dramat na porodówce

Pani Elżbieta skarży Szpital Powiatowy w Szamotułach za niepełnosprawność jej dziecka. Kobieta trafiła na oddział z silnymi bólami i już przenoszoną ciążą. Lekarze zwlekali z wywołaniem porodu przez kolejne dwa dni. Dziecko urodziło się z niedodmą płuc, noworodkowym zapaleniem płuc, z drgawkami i silnym drżeniem kończyn.

38-letnia Elżbieta Mańczak-Świniarska, gdy pięć lat temu poznała pana Marcina, marzyła o założeniu nowej rodziny. Wkrótce spodziewała się upragnionego dziecka. Dziewięć miesięcy upłynęło bez większych zakłóceń, mimo że ciąża była zagrożona. Do Szpitala Powiatowego w Szamotułach pani Elżbieta trafiła 5 stycznia 2009 roku z bardzo dużymi obrzękami kończyn, silnymi bólami i już przenoszoną ciążą.

- Przede wszystkim oczekiwaliśmy, żeby szpital wykona badania, czy nie ma zakażenia wód płodowych, bo żona miała bardzo opuchnięte nogi. Tego dnia byłem z żoną od godz. 14 do 20. Nie widziałem żadnego lekarza – mówi Marcin Świniarski, ojciec niepełnosprawnego Grzesia.

- Doktor zeznaje, że miałam badanie wód płodowych po obchodzie. Ja się z tym nie zgadzam, tych badań nie miałam w ogóle wykonywanych – dodaje Elżbieta Mańczak-Świniarska, mama niepełnosprawnego Grzesia.

Lekarze dopiero dwa dni po przyjęciu pacjentki wywołali akcję porodową. W czasie pobytu w szpitalu doszło do zakażenia wód płodowych. Dziecko urodziło się z niedodmą płuc i noworodkowym zapaleniem płuc, z drgawkami i silnym drżeniem kończyn.

- Zapamiętałem twarz pani ordynator, która stała naprzeciwko mnie jak wryta. Nie zainteresowała się dzieckiem, tylko wodami płodowymi, była zdziwiona, że takie zielone – opowiada pan Marcin.

- Dziecko urodziło się w zamartwicy, było inkubowane. Ja miałam zakażenie wewnątrzmaciczne. Pani ordynator stwierdziła, że musiałam chora do nich przyjść, że do takiego zakażenia doszło – dodaje pani Elżbieta.

Obecnie u dwuipółrocznego Grzesia zdiagnozowano porażenie mózgowe. Pani Elżbieta walczy o 500 tysięcy złotych zadośćuczynienia w sądzie. Jednak w trakcie procesu szpital ujawnił nowy zapisek położnej, który opisuje inne okoliczności porodu. Po raz pierwszy pojawiła się informacja o niekorzystnym położeniu dziecka i pępowinie owiniętej wokół jego szyi.

- Twierdzą, że to był poród potyliczny-tylny, a ja w dokumentach mam poród podłużny główkowy. O pępowinie nigdzie w książeczce zdrowia, w wypisach, w kartach ciąży nie ma nawet wzmianki – mówi pani Elżbieta.

- Myślę, że lekarz, który dalej prowadzi leczenie ma te informacje, być może nie zostały one w sposób jednoznaczny zapisane, to być może prawda, natomiast nie jest tak, że nie ma nigdzie takich informacji – twierdzi Andrzej Leja ze Szpitala Powiatowego w Szamotułach.

- Kiedy do procesu włączył się szpital w Szamotułach, ta dokumentacja zaczyna się, że tak powiem, rozrastać. Pojawiają się nowe dokumenty, do których rodząca nie miała nigdy wcześniej wglądu. Stąd podejrzenie, że ona została zmanipulowana i sfałszowana na potrzeby tego procesu – dodaje Urszula Weiss, radca prawny.

Dramatyczna historia pani Elżbiety nie jest, niestety, jedyną. 32-letnia Anna Wilk do tego samego szpitala w Szamotułach trafiła w zeszłym roku w 20. tygodniu ciąży. Jak twierdzi, miała  skurcze porodowe, ale lekarze wypisali ją do domu tłumacząc, że to silne kopnięcia dziecka.

- Miała zrobiony cały komplet badań. W momencie opuszczania tego szpitala, są na to świadkowie, nie miała żadnych dolegliwości. Czy gdyby miała dolegliwości, chciałaby wychodzić ze szpitala? Wydaje mi się, że nie – mówi  Andrzej Leja ze Szpitala Powiatowego w Szamotułach.

- Skoro stwierdzili, że wszystko jest ok, to jak nie wierzyć lekarzom? Po 13 godzinach od wypisania, dostałam tak silnych bólów, że stwierdziłam, że wracam. Gdy zaczęłam się ubierać, odeszły mi wody. W szpitalu wpadli na pomysł, żebym przeszła z łóżka ratunkowego na łóżko do USG. Tak mi pomogli wstać, że mały przeleciał mi przez majtki. Schyliłam się, żeby go łapać, sanitariusz wykręcił mi głowę, żebym nie patrzyła i zaczęła się panika – opowiada Anna Wilk-Baran, która oskarża szpital o śmierć swojego dziecka.

W tym samym szpitalu doszło do innych kontrowersyjnych wydarzeń, o których opowiadaliśmy dwa lata temu. Pani Violetta Woźna w trakcie skomplikowanego porodu została wysterylizowana. Kobieta twierdzi, że nikt jej o zdanie nie pytał. Szpital uważa, że było to powikłanie medyczne w trakcie ratowania życia pani Violetty. Prokuratura dwukrotnie umorzyła śledztwo w tej sprawie.

Panie Elżbieta i Anna mimo dramatycznych doświadczeń postanowiły nie rezygnować z marzeń o dziecku i ponownie zaszły w ciążę. Jednak zgodnie twierdzą, że o opiekę medyczną zwrócą się do innego szpitala.

- Ta choroba u Grzesia nie musiała wystąpić. Grzesiu mógł być całkowicie zdrowym dzieckiem, mógłby teraz chodzić, biegać razem z innymi dzieciakami – podsumowuje Marcin Świniarski, ojciec dziecka.*

* skrót materiału

Reporterka: Agnieszka Zalewska

azalewska@polsat.com.pl