Z szóstką dzieci na ulicy
Państwo Chojnaccy stracili w pożarze dorobek całego życia. Razem z szóstką dzieci do mieszkania wrócić już nie będą mogli. Tymczasowe schronienie zapewniła im gmina, a najpotrzebniejsze rzeczy ofiarowali okoliczni mieszkańcy. Niestety, to wciąż kropla w morzu potrzeb rodziny.
Powódź, wichura, pożar… żywioły wobec, których człowiek staje się bezradny. Przychodzą z znienacka. Ludzie w jednej chwili tracą cały dorobek życia. Jednymi z tych, którzy doświadczyli walki z żywiołem są państwo Chojnaccy. Mieszkali we wsi Orzech niedaleko Tarnowskich Gór. W piętnaście minut stracili cały dorobek życia. Z sześciorgiem dzieci w wieku od 9 do 18 lat zostali na ulicy.
- Nie chcę o tym mówić, jedynie co odzyskałem to dokumenty. Reszta poszła z dymem – mówi Paweł, syn państwa Chojnackich.
7 lipca pan Zbigniew wracając z pracy usłyszał syreny straży pożarnej. Nie przypuszczał, że tragedia dotyka jego rodzinę. Później zobaczył kłęby dymu wydostające się z okien jego mieszkania. Kiedy wybuch pożar, była w nim żona pana Zbigniewa i jeden z synów. Cudem uniknęli śmierci.
- Myślałem, że zostali w środku i nie uda się ich uratować. Później się dowiedziałem, że żona jest już na zewnątrz, córka u sąsiadki, a chłopcy bawili się na wsi. Kamień mi ze serca spadł – opowiada Zbigniew Chojnacki.
- Na drugi dzień biegły stwierdził, że to był nieumyślny wypadek. Nie z winy prądu czy gazu – mówi Beata Chojnacka.
Spalone mieszkanie na pierwszym piętrze w prywatnym domu rodzina zajmowała od prawie dwudziestu lat. Parter domu zajmowała ich ciotka. Niestety, nie dość że spłonął im dobytek, to, jak twierdzą, do mieszkania wrócić nie mogą. Rok temu, jak twierdzi pani Beata, zupełnie nieświadoma zrzekła się prawa do własności części domu. A teraz ciotka chce ich wymeldować.
- Ciotka próbowała już mnie wymeldować, tak że nie mamy po co tam wracać. Podpisałam taki papier… Myślałam, że podpisuję pole a zrzekam się części swojego domu – mówi Beata Chojnacka.
Próbowaliśmy porozmawiać z ciotką państwa Chojnackich, ale nie zastaliśmy jej w domu.
Państwo Chojnaccy tymczasowo dostali od gminy schronienie w ośrodku rekreacji w Świerklańcu, od mieszkańców i sąsiadów najpotrzebniejsze rzeczy: ubrania, środki czystości, jedzenie. I choć to dużo, bo wdzięczni są za każdą pomoc, to potrzebują rzeczy dla dzieci.
- Sami nie damy rady im pomóc, opieka gminy i mieszkańców kiedyś się wyczerpie – przyznaje Ryszard Cenula, sołtys wsi Orzech.
- Jestem szczęśliwa, że jesteśmy razem i mamy gdzie spać. Jednak w przyszłości nie wiem, gdzie będziemy mieszkać, gdzie dzieci będą chodzić do szkoły – mówi Beata Chojnacka.*
* skrót materiału
Reporterka: Żanetta Kołodziejczyk