Odbita w Norwegii
Nikola trafiła do norweskiej rodziny zastępczej, bo przyszła do szkoły smutna. Jej zrozpaczeni rodzice poprosili o pomoc detektywa Krzysztofa Rutkowskiego. To była jedna z jego najtrudniejszych akcji. W nocy z 28 na 29 czerwca 9-letnia Nikola przywiązała się liną do łóżka i zjechała z pierwszego piętra. Pokonała ogrodzenie i dobiegła do samochodu, gdzie czekali rodzice. Od Polski dzieliło ich jeszcze 2000 kilometrów...
- To nie myśmy porwali dziecko, to oni je nam ukradli. My ją po prostu uwolniliśmy - mówi Arkadiusz Rybka, ojciec Nikoli.
- Na początku się bałam, nogi mi tak wibrowały, to była strasznie ciężka akcja - opowiada Nikola.
Przedstawiciele instytucji Barnevernet odwiedzili rodzinę trzykrotnie. Jak podkreślają rodzice dziecka, za każdym razem były to miłe i sympatyczne spotkania. Kompletnie nie spodziewali się tego, co wydarzyło się później. Jest maj 2011 roku:
- Zaczęliśmy pierwszą lekcję. Nauczyciel czytał książkę o takim niedźwiadku, a potem przyszła pani Ingrin i powiedziała, że mnie zabiera na przejażdżkę - opowiada 9-letnia Nikola.
Porwali mi dziecko, ukradli mi dziecko ze szkoły! Co innego, gdyby przyszli do domu, pokazali dokumenty i kazali się pożegnać - denerwuje się Arkadiusz Rybka, ojciec Nikoli.
- Te instytucje mają poczucie misji, a jednocześnie są silnie wyposażone przez prawo i cały system administracyjny. To ta misja sprawia, że one czasem przesądzają - mówi prof. Krzysztof Wielecki z Centrum Europejskiego Uniwersytetu Warszawskiego.
Nikola została w trybie natychmiastowym umieszczona w norweskiej rodzinie zastępczej. Rodzice nie otrzymali żadnych dokumentów potwierdzających ten fakt, jedynie poinformowano ich kiedy i gdzie mogą odwiedzić swoje dziecko. Jak się okazało, instytucja norweska zarzuciła rodzicom, że ich dziecko jest smutne, osowiałe i trzeba sprawdzić dlaczego.
- Na początku myślałam, że będę tam tylko jeden dzień, ale gdy zrozumiałam, że dłużej, to już nie było tam dobrze. Tęskniłam za rodzicami, często po nocach płakałam - opowiada 9-letnia Nikola.
Dziewczynka przebywała w norweskiej rodzinie zastępczej 4 tygodnie. Zrozpaczeni i zagubieni rodzice postanowili szukać pomocy w Ambasadzie Polski.
- W ambasadzie okazało się, że Polska nie ma podpisanych umów regulujących takie sprawy z Norwegią. Byli bezsilni, nic nie mogli zrobić - mówi Arkadiusz Rybka, ojciec Nikoli.
Czas upływał, rozpacz rodziców rosła. Bezradni a jednocześnie zdesperowani poprosili o pomoc detektywa Rutkowskiego.
- Dowiedzieliśmy się, że ta instytucja ma okres 6 tygodni na to, żeby przygotować się do rozprawy i pozbawić nas praw rodzicielskich. Mieliśmy 6 tygodni na to, żeby coś zrobić - mówi Arkadiusz Rybka, ojciec Nikoli.
- W podjęciu decyzji pomogły mi dwa elementy: pierwszy to rozmowa w konsulacie. Gdybym przytoczył państwu pomysły, jakie tam padły, to nikt by nie uwierzył. Drugi element to pokój Nikoli: przygotowane do spania łóżko, nieskończone rysunki leżące na stole. Pomimo, że jestem silny wewnętrznie, złamało mnie to - mówi Krzysztof Rutkowski, prywatny detektyw.
Pomysł był taki: Nikola miała zjechać na linie z pierwszego piętra budynku. Szczegóły akcji ustalano z Nikolą telefonicznie. Mama na jednym ze spotkań po kryjomu dała dziecku telefon komórkowy. Była noc z 28 na 29 czerwca tego roku. Nikola podjęła próbę ucieczki.
- Od czego ja zaczęłam? Mama ukryła mi gdzieś linę . Przeszukałam kilka miejsc i znalazłam. Przypięłam szelkę, przywiązałam linę na ósemkę, potem przepięłam taki czarny pas i zjechałam. Trochę się bałam - opowiada 9-letnia Nikola.
- To, co zrobiła Nikola, to jest mistrzostwo świata. Ona musiała się z tego okna spuścić, przeskoczyć przez płot i przebiec do samochodu. Teren był oświetlony, pełno domków, sąsiadów i białe noce. Bardzo ciężka akcja - mówi detektyw Rutkowski.
Teraz najważniejsze było, aby jak najszybciej dotrzeć do Polski. Jechali bez przerwy ponad 2000 km.
- W Norwegii jechaliśmy w miarę spokojnie, żeby nie zwracać na siebie uwagi, ale w Szwecji już sobie pofolgowaliśmy, aby szybciej z tego kraju, z tej Skandynawii - opowiada Arkadiusz Rybka, ojciec Nikoli.
W Norwegii po tej akcji zawrzało. Prasa szeroko rozpisywała się na ten temat.
- W prasie norweskiej o sprawie Nikoli mówi się bardzo dużo i bardzo szeroko. Barnevernet nie wypowiedział się ani razu oficjalnie w tej sprawie i nie zajął żadnego stanowiska zasłaniając się tajemnicą zawodową - mówi Izabela Alfredson, korespondentka Polsat News w Norwegii.
My również chcieliśmy skontaktować się z przedstawicielami instytucji Barnevernet. Bezskutecznie.
- Takich rodzin jak nasza jest tam wiele. Oni też potrzebują pomocy, są wodzeni za nos i odsyłani od biurka do biurka. Tam tych dzieci jest wiele. Żebyśmy chociaż jedno dziecko odzyskali, to ja będę szczęśliwy, to będzie sukces! - mówi Arkadiusz Rybka, ojciec Nikoli.
*
* skrót materiału
Reporterki: Małgorzata Frydrych i Aneta Kaziuk